Czy celebrować celebrytów?
Wpis dodano: 15 stycznia 2014
Celebrytyzacja kultury… Takie sformułowanie znalazłem gdzieś w necie i wydaje mi się ono także bardzo celne w odniesieniu do życia literackiego.
Celebryci to głównie idole rynku muzycznego i filmowego. Oni mają, jak zwykle to bywa, dwoje rodziców. Matką jest kultura masowa, a więc ta, której „konsumentami” są odbiorcy szukający w kulturze przede wszystkim rozrywki. Ojcem są media, które „lansują”, a więc instalują w wyobraźni i emocjach odbiorców entuzjazm wobec wykreowanych idoli. A zapotrzebowanie na idoli ogromne. Wystarczy, że jakaś panienka zagra (często nawet znakomicie) rolę w popularnym serialu lub jakiś piosenkarz zaśpiewa kilka hiciorów i nagle stają się naszymi ulubieńcami. Chcemy wiedzieć o nich wszystko: jak mieszkają, jak się ubierają, gdzie i z kim zjedli wczoraj kolację, dokąd pojadą na wakacje, dlaczego zmienili partnera / partnerkę i jaka wpadka zdarzyła im się po wypiciu o jednego drinka za dużo. Paparazzi chodzą za nimi, by złapać ten ważny moment wszelkiej prywatności idola. Prasa kolorowa nie ominie nawet tak drobnych newsów, że jakaś piosenkareczka przefarbowała włosy, a jakiś sportowiec zmienił ferrari na volvo.
No, znamy to wszyscy, znamy. Ale ja chcę o tym, że celebrytami stają się również ludzie pióra, a więc że zjawisko celebrytyzacji wdarło się także do literatury. Proszę jednak zauważyć, że głównie dotyczy to autorów piszących książki wysokonakładowe. To często bywają utwory zupełnie niezłe z punktu widzenia warsztatu pisarskiego, lecz o zawartości „lekkiej, łatwej i przyjemnej”. Taka literatura nie powinna być piętnowana – ona jest potrzebna ludziom i nie żądajmy, by wszyscy domagali się tylko Borgesa, Robbe-Grilleta lub Hessego. No więc zejdźmy na ziemię…
Trzeba przyznać, że pisarze wysokiej klasy, jeśli już doznają zaszczytu „bycia celebrytami”, umieją sobie z tym radzić. Na przykład Jerzy Pilch. Bo to po prostu mądrzy ludzie i zdystansowani wobec wszelkich błyskotek. Ale już np. Olga Tokarczuk czy Wiesław Myśliwski funkcjonują na innym poziomie komunikacji.
Sprawa jest prosta: celebrytą możesz zostać, jeśli nadajesz się na „towar”, tzn. jeśli to, co robisz da się zamienić na zysk. Nie twój, nie twój (chociaż także), lecz na zysk Twoich wydawców i mediów.
Warto się oburzać? I tak, i nie. Tak, bowiem funkcjonowanie w kulturze masowej nie jest ambicją żadnego poważnego autora i może być nawet sygnałem, że taki poważny, jak sam o sobie sądzę, nie jestem. Nie, bowiem reklama i publicity to nie jest zło apokaliptyczne i lepiej jak ludzie mają swoich pupilków niżby mieli wokół siebie mieć szarą pulpę zwyczajności.
Mamy także przykłady celebrytyzacji wielce pożytecznej. To m.in. popularność Jurka Owsiaka czy Janiny Ochojskiej.
Jaka pointa? Nie wiem… Ja i tak wolę Tokarczuk niż Dodę… Ale mam swoich ulubionych celebrytów, np. jestem fanem Maleńczuka i Kazika Staszewskiego. Chłopaki, nie dajcie się zdjąć z billboardów!