Co z tą kulturą?
Wpis dodano: 13 października 2014
W minioną sobotę (11.X.) w cotygodniowym magazynie TVN-24 pn. „Babilon” prowadzonym przez red. Piotra Marciniaka odbyła się debata pięciu dam, które rozmawiały o stanie kultury polskiej. Wystąpiły: Olga Lipińska, Roma Ligocka, Małgorzata Omilanowska (minister kultury), Anda Rottermund, Barbara Toruńczyk i Karolina Wigura, co można by nazwać mocną ekipą osób nieprzypadkowych.
Był to wielce ciekawy program, daleki od oszołomstwa i argumentów poronionych lub przerysowanych.
Co panie twierdziły? Po pierwsze został sformułowany pogląd, że stan kultury ma się dobrze i ciekawie, kuleje jednakowoż jej promocja – zbyt skąpa i płytka. Któraś z pań stwierdziła, że stary model kultury jednak zanika, może nie przetrwać, a to głównie dlatego, że świat się zmienia, więc i kultura, ta, do której się przyzwyczailiśmy, zanika razem z nim. Podzielam tę pogląd, choć jest on niepopularny, bo my – obecni – zawsze bronimy tego, do czego się przyzwyczailiśmy. A przecież model kultury nie po raz pierwszy ewoluuje. Sęk w tym, że nie można płakać nad tymi zmianami – kultura nadal będzie, tyle, że inna, taka, którą zaakceptują dopiero nowe pokolenia, które ją na nowo formatują.
Przestrzegano przed mieszaniem kultury z życiem politycznym. To bardzo ważna przestroga. U nas szczególnie w ostatnich dwóch dekadach wykorzystywano kulturę do celów propagandowych i preferowano twórców lub trendy pasujące do ideologicznych programów. Nawet rozmaite „skandale kulturalne” były przede wszystkim emanacją polityczno-ideowych sporów.
Mecenat państwa – zdaniem dyskutantek – nie powinien mieć ambicji „panowania nad kulturą”, powinien ją przede wszystkim sponsorować, co w praktyce – niestety – nigdy wszystkich nie zadowoli, a nawet będzie dzieliło.
Inny problem: następuje – jak zawsze – ewolucja kanonu, co na ogół jest zawsze akceptowane nie w trakcie takich zmian, lecz po nich. To trudna sprawa, bo raczej nie do przeskoczenia i musimy nauczyć się z tym żyć.
Zdaniem Pani Minister edukacja kulturalna w Polsce zrobiła wielki krok do przodu, niestety jest to zjawisko mało znane, przemilczane medialnie. Jedna z pań dała budujący przykład bibliotekarek – mówiła, że w większości one są wspaniałymi Siłaczkami w interesującej nas sprawie. Ta grupa zawodowa czyni bardzo wiele na rzecz edukacji kulturalnej, o czym niestety mało publicznie się wie i mówi.
Padło jeszcze sporo innych tez i rozpoznań. Nie twierdzę, że ze wszystkimi musimy się zgadzać, ale dawno nie słyszałem dysputy tak zrównoważonej i przekonującej.
Skąd więc nasze frustracje? Sądzę, że aby odpowiedzieć na to pytanie, należy je odnieść do dwóch różnych przestrzeni. Pierwszą jest tzw. świadomość społeczna, czyli raczej małe rozeznanie w przedmiocie, bo jak świat światem zawsze ważniejszy jest chleb niż igrzyska. A jeśli już igrzyska, to w te potrzeby wdarła się rozpanoszona tabloidyzacja i celebrytyzacja (a co za tym idzie także komercjalizacja) kultury, co jest sprawą do osobnej dysputy. Na tego smoka nie ma mądrego szewczyka-dratewki i możemy tylko marzyć, że edukacja społeczna przezwycięży ten trend. Tylko kto wygra z ideą tam, gdzie chodzi o zarabianie pieniędzy? O to możemy mieć tylko pretensje do siebie, nie do omnipotencjonalnego państwa. Tę omnipotencjalność zresztą już ćwiczyliśmy dawniej na własnej skórze i chyba jej nie polubiliśmy
Po drugie, ta inna przestrzeń wyznaczana jest przez świadomość sprofesjonalizowanych środowisk twórczych. One oczekują mecenatu, wsparcia, nagłośnienia. Sęk w tym, że stan eldorado jest mrzonką. Wszystkie grupy zawodowe tego oczekują, a bochenek budżetu jest jaki jest. Myślę, że musi dokonać się jakaś ewolucja. W USA nie ma Ministerstwa Kultury i jakoś kulturze amerykańskiej zazdrościmy. No, nie wiem, sam już nie wiem, jak ten supeł rozwiązać. W lepiej rozwiniętym sponsoringu i mecenacie pozapaństwowym byłaby wielka szansa i być może tego się doczekamy? Może należy dać sobie czas? W końcu jesteśmy nowym, młodym państwem, które musi dopracować się optymalnych standardów.