Chudy literat
Wpis dodano: 16 marca 2014
Przeszła przez media burza dotycząca dochodów literackich. Wywołała ją pisarka Kaja Malanowska, która urbi et orbi ogłosiła w stanie wielkiego podenerwowania, że na książce, jaką pisała przez 16 miesięcy zarobiła zaledwie 6.800 zł.
Ci, którzy na pisaniu książek zarabiają, poważnie przyjęli protest początkującej, lecz trochę już znanej pisarki. Ci, którzy na pisaniu nie zarabiają zazdrościli jej tej sumy. Tak czy owak przetoczyła się dyskusja na temat wynagrodzeń autorskich.
Jedno jest pewne: wydawcy powinni nam płacić procent od każdego sprzedanego egzemplarza. W wielu krajach tantiemy na konto autora wpływają też z bibliotek – za każdy wypożyczony egzemplarz (groszowe kwoty, ale grosz do grosza…). Wszelkie wznowienia, przedruki czy adaptacje utworu (np. radiowe, filmowe lub teatralne) muszą być rozliczane z autorem. Na świecie jest sporo autorów, którzy żyją z pisania, czasami nawet bogato; w Polsce też takowi istnieją.
Gruba krecha przebiega między pisaniem zawodowym a amatorskim. Póki jesteś amatorem – jesteś także petentem u wydawcy. Twoja książka nie przyniesie mu zysków, więc o honorarium nie ma mowy. Często to Ty płacisz wydawcy, by pokryć koszty wydania. No bo niby dlaczego on ma finansować Twoje hobby?
Jak zostać zawodowcem? Wola boska i skrzypce. Twoja książka musi być zauważona. Ale nie poprzez równie amatorskie czy towarzyskie recenzje (zwłaszcza portalowe), a przez rynek. Musi być na nią popyt. Jeśli to Ci się zdarzy raz, drugi, to wydawcy sami zgłoszą się do Ciebie, bo poczują, że mogą na Tobie zarobić. Trywialne? Ależ nie! Wydawca jest producentem jak każdy inny i produkuje dla zysku, nie dla straty. Wydawcy nie mylcie z Mecenasem. A nawet jeśli traficie na Mecenasa, bo tacy wydawcy się zdarzają, to jeszcze musicie trafić na dystrybutora, który sprzeda Waszą książkę. Bo rzadko kiedy ją weźmie, nie mając pewności, że sprzeda. Nie oczekujmy wiec tak rozumianego mecenatu. On zresztą i tak istnieje poprzez różnego typu i szczebla stypendia czy nagrody, ale budżety tych beneficjów mogą wspomóc tylko niewielką garstkę chętnych.
Rynek konsumencki też dla nas, poetów, niekorzystny. Poezja jest potęgą pośród poetów, ale tzw. zwykli ludzie czytają głównie powieści oraz książki spoza literatury pięknej. A i to coraz mniej, bo wolą kino i estradę; muzykę na CD bardziej niż literaturę. No cóż, istnieje tzw. kultura niszowa i kultura masowa. Dochody generuje ta druga. Można się oburzać, obrażać, ale odpowiedź jest jedna: napisz taki tomik, żeby po niego ustawiały się kolejki. Media od razu zrobią z Ciebie gwiazdę, bo media też żyją z tego. No i w konsekwencji ten łańcuszek przyczynowo-skutkowy zacznie działać na Twoją korzyść.
Ostatnimi czasy szaleje w internecie kilku „ekonomistów”, którzy chcą zaprzeczyć prawom ekonomii. Domagają się oni także szczególnych działań mecenackich na rzecz środowiska literackiego. Owszem, Ministerstwo Kultury mogłoby pomyśleć, co w tej kwestii zrobić. Ale może niewiele. Też się wściekam, że minister Zdrojewski daje 200 mln zł na Świątynię Opatrzności Bożej, a nie na twórczość artystyczną. Miejmy nadzieję, że się opamięta. Ale byłbym przeciwny, gdyby te pieniądze miał porozdawać poetom. Poeta najpierw musi zasygnalizować swój talent. Musi „rokować”. To trochę trwające i skomplikowane procesy oraz weryfikacje obiektywizujące wartość konkretnego autora. Może i łut szczęścia? Na to trzeba sobie samemu zapracować talentem.
Wracam do spraw wywołanych przez Kaję Malanowską. W dyskusji, jaka się przetoczyła, najciekawszy głos zabrała chyba Beata Stasińska, szefowa Grupy Wydawniczej Foksal. Wydrukowała ona w „Gazecie Wyborczej” obszerny artykuł nt. dochodów artystów. Pisze ona o tym, jak ciasny dla ludzi pióra jest rynek. I bynajmniej tego rynku nie rozgrzesza: Myślę, że w obecnej sytuacji, kiedy rynek jest w fazie transformacji i pewnego chaosu zbyt nerwowo szuka się tzw. pewniaków, zbyt wierzy w książki celebryckie, daje przyzwolenie książkom tandetnym bądź plugawym. Rośnie liczba książek sezonowych, o których wkrótce nie będziemy pamiętali i które po pierwszym marketingowo-medialnym uderzeniu zalegają w magazynach. Szuka się szybkich pieniędzy, ale nie myśli się o tym, że trwałość wydawnictwa budują te tytuły, które sprzedają się nie tylko dobrze, ale i długo.
Czytałem też w tych dniach artykuły o tym, z czego żyją pisarze na Zachodzie. W dużej mierze (pomijając bestsellery) nie tyle żyją z honorariów za książki, co z działalności paraliterackiej. Piszą np. scenariusze do filmów lub seriali filmowych, prowadzą colsunting literacki, mają wykłady w tzw. „szkołach pisania”, jeśli mają znane nazwiska – dostają do prowadzenia felietony w znanych pismach, ci bardziej znani otrzymują spore honoraria za liczne spotkania autorskie (w Polsce zdarza się – choć rzadko – że 2-3 tys. zł za spotkanie).
Nie jest więc tak, że z samego faktu „bycia pisarzem” wyżyć się nie da. Jest tylko do pokonania ten wysoki płot, który trzeba umieć przeskoczyć, stać się „uznanym” pisarzem. Spytacie: a jak to możliwe? To ja się Was pytam: a skąd się wziął Świetlicki czy Podsiadło, Dąbrowski, Dehnel, Stasiuk, Pilch, Piątek, Masłowska, Tokarczuk czy Twardoch? Ja też nie wiem, skąd się wzięli, ale wiem, że zaczynali tak samo jak Wy!