Cena książki…
Wpis dodano: 9 listopada 2013
Andrzej Dębkowski na swoim blogu przypomniał, że w 1924 roku Witkacy domagał się, żeby książki były po 5 zł. To przypomnienie należy chyba czytać tak, że i dzisiaj ta cena powinna być nieprzekraczalna. Tylko, Andrzeju, przedwojenne 5 zł to była inna suma niż dzisiejsze 5 zł. W Matce Naszej Mądrości – Wikipedii – doczytałem się, że właśnie w 1924 roku weszła w życie reforma monetarna – 1 zł miał wartość dzisiejszych 15 zł, a jego realna siła nabywcza była równa mniej więcej obecnym 7 zł. A więc ówcześni czytelnicy kupowali książkę za równowartość naszych dzisiejszych 35 zł. W zasadzie chyba za więcej, skoro Witkacy domagał się owych 5 zł jako maksimum. Diabeł śpi w szczegółach.
Ale zgadzam się, że książki są drogie. Dla większości z nas – zbyt drogie. Teraz należałoby zdobyć wiedzę, ile dzisiaj ta cena (35 zł) zawiera w sobie odzyskanie kosztów produkcji jednego egzemplarza, także zbytu, i jaka jej część stanowi tzw. „czysty zysk”. Te proporcje są – jak wiadomo – rozmaite; zarówno produkcja, jak i zysk, mogą być finansowo maksymalizowane lub minimalizowane. To zależy od „łakomstwa” wydawcy, drukarni, dystrybutora itd. Także od standardu książki. O dotacjach, np. ze strony państwa, nie ma – moim zdaniem – mowy. One są, ale książek ukazuje się tak wiele, że datacje mogą uszczęśliwiać znikomy ich ułamek. Pozostaje jeszcze podatek VAT i ewentualnie inne „odsetki” na rzecz fiskusa. Tu na pewno państwo mogłoby sobie odpuścić swoje łakomstwo, ale państwo nasze nie za bogate i ono zawsze dba bardziej o wpływy do budżetu, a nie o wydatki. W tym momencie warto też wygłosić absolutna herezję: są obszary potrzeb ważniejszych niż czytelnictwo. Brutalna prawda, ale prawda.
Ja znam się na ekonomii tak mniej więcej jak na matematyce (moim osiągnięciem życiowym jest np. nieznajomość tabliczki mnożenia) lub na ichtiologii (nie odróżniam karasia od płotki, co najwyżej węgorza od wieloryba). Jestem za 5-cio-złotową ceną książek. Tylko znowu powiększy się bezrobocie, bo splajtują niemal wszyscy wydawcy. Jak to? Przecież cena 5 zł od egzemplarza spowoduje, że produkcja i sprzedaż książek skoczy o 500 procent albo i bardziej. Hmmm, i otóż tego wcale nie jestem taki pewny. Owszem, skoczy, ale książka dawno przestała być „towarem masowym” (jeśli kiedykolwiek była). Optymiści, którzy o tym marzą, niechaj zaczną pisać tomiki wierszy i najpierw na własnej skórze przećwiczą to wszystko. Na razie cieszmy się, że książka dzisiaj kosztuje mniej więcej tyle samo co przed wojną… Nic a nic nie podrożała 🙂