Było, minęło
Wpis dodano: 27 marca 2017
Mój biogram zawodowy wygląda mniej więcej tak: pracę zawodową rozpocząłem zaraz po studiach polonistycznych w roku 1973 w ruchu edytorskim (Krajowa Agencja Wydawnicza oraz Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza). Potem prowadziłem działy literackie w czasopismach o zasięgu ogólnopolskim: „Tu i teraz” (1982-1985; redaktorem naczelnym był Kazimierz Koźniewski), „Kultura” (1986-1987; red. nacz. Klemens Krzyżagórski), „Literatura” (1987-1994; red. nacz. ponownie był Klemens Krzyżagórski, po nim Jacek Syski) i „Wiadomości Kulturalne”(1994-1998; red. nacz. Krzysztof T. Toeplitz), a potem pracowałem w Telewizji Polskiej (ta robota już mniej mnie pasjonowała). Od 2010 roku jestem emerytem. Dodatkowo miewałem wykłady w Uniwersytecie Trzeciego Wieku i prowadziłem warsztaty dziennikarskie na Wydziale Komunikacji Społecznej Wszechnicy Polskiej.
To, w skrócie, moja droga zawodowa. Mogę powiedzieć, że trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno, bo nie może być nic lepszego niż praca rymująca się z zainteresowaniami lub pasją. Nie mówiąc już o tym, że tamte etaty otwierały mi szeroko drzwi w środowisko literackie. Ach, ile ja dzięki nim poznałem autorów i do ilu książek miałem ułatwiony dostęp… Robota dla każdego, mającego aspiracje literackie, idealna.
A jednak teraz na powrót do pracy etatowej nie zgodziłbym się. Czy coś zyskałem? Tak! Po pierwsze spokój, po drugie dużą dyspozycyjność wypadów na rozmaite imprezy literackie, bo przecież jako pracownik etatowy musiałem na takie wypady brać urlop, choć w redakcjach często udawało się na dwa, trzy dni zniknąć bez urlopu lub nawet być wydelegowanym na tą czy ową imprezę.
Było, minęło… I teraz jestem „luzakiem”, sam sobie „żeglarzem, sterem i okrętem”. Cudownie jest być niezależnym od instytucji i etatów. Zajmuję się tylko zwykłą codziennością i literaturą. Są dni, które bardzo intensywnie spędzam na czytaniu i pisaniu, ale są i takie, kiedy „nicnierobieniem” błogo się zajmuję. To cudowna sinusoida zajęć.
Nie możecie się tego doczekać? Zachowajcie spokój. Każdy medal ma bowiem dwie strony. Ja, wychwalając swoją obecną sytuację, mam traumę schyłkowości. Bo czas nawet szczęśliwego luzaka i emeryta, to jazda z górki na pazurki. Ostatnio zauważyłem, że coraz mniej mnie interesuje nowa, wstępująca literatura. Owszem, jakieś o niej pojęcie trzeba mieć i wyłuskiwać z nowych trendów nowe zjawiska i warte tego nazwiska. Ale z drugiej strony: czy nie powinienem się skupić na dorobku literackim mojej generacji?
Tego dylematu nie miał do końca swoich dni Henryk Bereza (1926-2012) – „akuszer” i „egzegeta” młodej prozy. Śledził ją do końca swoich dni. Ja śledzę „na wyrywki”. Myślę też, że facet taki jak ja mógłby zostawić po sobie memuary. Ale takowych nie prowadziłem. Mógłbym – oczywiście – napisać jeszcze wspomnienia, ale tak straaasznie mi się nie chce, więc zapewne nie napiszę. A po co wam o tym wszystkim mówię? Hm, chyba po to, abyście te wszystkie względy mieli na uwadze, bo potem może być za późno. A wiele doświadczeń, wydarzeń, przeżyć warto utrwalić, bo cóż ciekawszego możemy o swoim czasie opowiedzieć?