Bez wynagrodzenia?
Wpis dodano: 7 listopada 2013
To pytanie, a raczej pretensja, padło gdzieś w Internecie. Brzmiało jak wyrzut. No tak, zdecydowana większość z nas pisze (a raczej publikuje) za darmo. A przecież bywało inaczej.
Jak bywało? Przede wszystkim przestrzeń publicystyczna była o wiele mniejsza od obecnej. Po pierwsze, nie było Internetu. Po drugie, istniały pisma literackie dystrybuowane w ogólnodostępnych sieciach kolportażowych. Ale to były pisma „budżetowe”. Niemal wszystkie miały przyznany lokal, etaty z zespołem redakcyjnym na pensjach, jak również budżet honoracyjny. Oczywiście takie pisma nadal istnieją. Do nich może każdy wysłać swoje wiersze, szkice, recenzje czy prozę – jeśli tekst jest zdaniem redakcji dobry, zostaje wydrukowany, a autor otrzymuje honorarium.
Nieporównywalnie większa przestrzeń publicystyczna znajduje się w Internecie. Portali literackich jest sporo, a autorów tam publikujących – setki. Są to najczęściej portale bezbudżetowe, choć ich założyciele i właściciele muszą płacić za utrzymanie ich na serwerze. Często płacą też obsłudze technicznej, a więc fachowcom, którzy wkładają na portal to, co im posyłamy. Tutaj aprowizacja reklam, które mogłyby dawać jakiś zysk, jest żadna albo znikoma. O honorariach nie ma mowy.
Są to poza tym i najczęściej portale „społecznościowe”. Co to znaczy? Ano to, że hobbystyczne. Za uprawianie jakiegokolwiek hobby na ogół hobbystom się nie płaci; wymogi profesjonalne musiałyby bardzo mocno selekcjonować materiały dopuszczane do publikacji. Naszym szczęściem jest, że mamy gdzie ogłaszać swoje teksty, a jeśli oczekujemy na wynagrodzenie, to wysyłajmy je tam, gdzie płacą. Ale ostrzegam: rozczarowanie będzie wielkie, bowiem wymogi są ponadamatorskie i niejeden autor, któremu zdaje się, że już jest profesjonalistą, dowiedziałby się, że nie jest.
Żeby była jasność: wszelkie hobbies uważam za pożyteczne. One wynikają z pozytywnych potrzeb i ambicji. Nie można im rzucać kłód pod nogi. Ale też nie ma potrzeby dawać np. młodemu filateliście pieniędzy na znaczki, młodemu poecie honorarium za „amatorski wiersz”, a początkującemu recenzentowi – za pochwalenie jakiegoś tomiku.
Nie wyobrażam sobie, że państwo miałoby powinność sponsorowania hobbystów. Wszelki ruch hobbystyczny jest nieokiełznany, spontaniczny i cechujący się ogromną amplitudą talentów. Wybija się jakiś niewielki odsetek tych „zdolniejszych” i oni dopiero zaczynają być „autorami pożądanymi”, a więc i takimi, którym się płaci. I to wtedy, kiedy mamy wspomniany wyżej budżet honoracyjny. Sprawa wydaje się oczywista, czyż nie?
Od kiedy mamy szansę, żeby nam płacono? Ano od wtedy, kiedy pisma czy wydawnictwa zechcą starać się o nasze teksty. Z różnych powodów, czasem populistycznych, ale też poważniejszych, czyli merytorycznych lub artystycznych. Zaspakajać własne ambicje amatorskie musimy – niestety – za własne pieniądze. A te musimy zarabiać pracą. Sorry! Reszta jest marzeniem. Na szczęście osiągalnym, jeśli mamy talent większy niż „średnia krajowa”.
Jak samemu ocenić własny talent? Hmmm, to sprawa trudna… Ale myślę, że pomaga temu skromność i pokora. W branży literackiej także spore oczytanie i umiejętność częstego zazdroszczenia innym: „och, jak ja bym chciał też tak pisać!”. Samokrytycyzm jest siłą, samozadowolenie – pychą.