Aureola smutku
Wpis dodano: 5 sierpnia 2016
W ostatnich dniach zmarło dwóch moich bliskich znajomych. Najpierw, 28 lipca, Tadeusz Górny (1941-2016). Miał dwie piękne pasje. Pierwszą był jazz, a drugą literatura. I na tej ostatniej niwie się poznaliśmy przed laty. Tadek w prasie kulturalnej często coś prezentował, coś komentował, coś firmował. Przez kilka lat prowadził w TV program pt. „Książki z górnej półki”. Pisał recenzyjki, czasami jakieś noty czy sprawozdania z wydarzeń literackich (lub w ogóle kulturalnych). Był bardzo „operatywny” i wszędobylski; warszawskie życie kulturalne monitorował na bieżąco, miał znakomite rozeznanie w tym, co się działo, znał wielu ludzi kultury i sztuki… Innymi słowy był współpracownikiem kompetentnym, sprawnym, niezawodnym. No i posiadał jeszcze jeden walor: był cudownie towarzyski. To znaczy: wyskoczyć z nim na kieliszeczek wódeczki nie oznaczało nudy ani straty czasu. Pamiętam go jako hedonistę, luzaka, ale też kolegę bardzo wszędobylskiego i niezawodnego we współpracy.
Kilka dni potem, 2 sierpnia, dotknęła nas boleśnie niespodziewana śmierć Ryszarda Ulickiego (1943-2016) – aktywnego członka ZLP i wiceprezesa ZAiKSu, członka ZAKRu, prozaika, poetę, polityka i posła na sejm kilku kadencji, radiowca itp. Szerszej publiczności zapewne najbardziej był znany jako autor tekstów do wielu piosenek. Wystarczy, że wspomnę jego „Kolorowe jarmarki” rozsławione przez Marylę Rodowicz.
Rysiu był niezwykle aktywny i energetyczny. Mieszkał od lat w Koszalinie, gdzie pełnił sporo ważnych funkcji, a potem wraz z Marią, swoją żoną, wydawali miesięcznik pt. „Miesięcznik”, w którym czasami coś publikowałem. Byliśmy w sporej zażyłości i komitywie. Rysiu miał „nadrozwiniete” poczucie humoru, był facecjonistą i kumplem nad kumple. Ech…
Opowiem wam pewna anegdotę… Otóż kilka lat temu gościłem u Ulickich na ich daczy we wsi Porost. Wyjeżdżało się stamtąd na trasę takim mini-kanionem. No i walnąłem błotnikiem w piaszczystą skarpę. Nic się nie stało ani skarpie, ani mnie, ani samochodowi. Ale Rysiu do teraz gnębił mnie: mówił, że sprawa jest badana, że trafi do sądu, że miejscowa ludność zażąda ode mnie odszkodowań, że mam wyjść z ukrycia itp. No, nie odpuścił i rozwijał radośnie ten wątek z surową miną, choć rechocząc ze śmiechu.
Jeszcze jeden szczególik: wydawał w wersji elektronicznej nieregularne pisemko „Plica Polonica”. Mam tego w swoim komputerze prawie 50 numerów. Każdy z nich to kolejna eksplozja humoru, pure-nonsensu, rozkosznych wygłupów i wariactw. Absolutny „siurrealizm”! W stopce tego nieregularnika figuruję jako red. Żul-Żulawiński. Tak, Rysiu pour la hec dałby się powiesić… Kabareciarzem był odlotowym. Nosił nad głową aureolę śmiechu.
Odchodzą nasi bliscy, koledzy, znajomi… Z każdą dekadą naszego życia to odchodzenie się „zagęszcza”. Coraz częściej „bywamy” na pogrzebach. Najpierw rozpaczamy, podłamujemy się, potem powolutku przywykamy, aż w końcu te pożegnania stają się czymś „normalnym”. Wiemy, że nasz czas się kończy. Godzimy się. Przywykamy. Stoimy w kolejce do kiwającej na nas palcem Nicości. Rozmyślamy nad wariantami Niebytu. Bez entuzjazmu, ale coraz bardziej pogodzeni z parszywym losem…