Amatorzy kontra gracze
Wpis dodano: 1 grudnia 2015
Już po raz trzeci jurorowałem w konkursie poetyckim organizowanym przez znakomitego rymopisa, Jana St. Kiczora, prowadzącego portal „Ogród Ciszy”, pod którego egidą ten konkurs się toczy. Pierwsza edycja poszła nam w miarę gładko, druga skończyła się zamieszaniem, ponieważ dwóch starych wyjadaczy konkursowych przysłało wiersze już gdzie indziej nagrodzone, już publikowane, ale tym razem pod nowymi, „zmyłkowymi” tytułami. Kolega Kiczor wpadł więc na pomysł, by trzecia edycja dopuszczała tylko autorów przed debiutem książkowym. I tak się stało.
Jurorowaliśmy (Jarosław Jabrzemski, Joanna Janda, Stefan Jurkowski, Anna Maria Musz, no i ja) ze świadomością, że przyjdzie wiele tekstów „amatorskich”. I nie pomyliliśmy się. Wpłynęło aż 217 zestawów (rozpatrywaliśmy 189; z powodu „usterek” regulaminowych 28 zestawów organizator wycofał z konkursu). W nazbyt wielu przypadkach dostaliśmy do lektury lichą poezję. Ale autorzy zapewne w większości młodzi, więc – zakładam – „rozwojowi”. W konfrontacji ze starymi zawodowcami przepadliby z kretesem. Tym razem mieli stosowną dla siebie konkurencję.
Kto zwyciężył? Podaję nazwiska według kolejności – od pierwszej do trzeciej nagrody plus dwa wyróżnienia. Oto beneficjenci: Paulina Konopka z Wilczeńca Fabiańskiego, Roksana Cizio z Łodzi, Sandra Budziarska z Łodzi, Krzysztof Sobczak z Dzierżoniowa i Małgorzata Januszewska z Częstochowy. O żadnym z tych autorów wcześniej nie słyszałem. Była też niespodzianka: wiersze rymowane przysłała 11-letnia poetka, Gabrysia Nalewajska z Warszawy. Nie nagrodziliśmy jej, ale talent zaskakujący i wielce obiecujący jak na ten wiek (przy założeniu, że nie pomagali w tym pisaniu rodzice albo dziadkowie).
Zapewne większość naszych konkursowych uczestników już publikowała w Internecie. Ale ogród internetowy w przeciwieństwie do „Ogrodu Ciszy”, jest wielce nieplewiony, nieogarnięty wzrokiem ni uchem, i tam każdy śpiewać może trochę lepiej lub gorzej. Tak czy owak taki „przeddebiutancki” konkurs daje większą szansę utalentowanym, którzy pośród starych wyjadaczy rzemiosła nie przebiliby się.
Ech, juroruję w konkursach poetyckich od lat. Najdłużej, bo chyba ponad dziesięć lat byłem w kapitule gdańskiej Czerwonej Róży. Uczestniczyłem jako juror w konkursach raczej znanych i często w mniej znanych. Zabawa zawsze jest podobna. To prawda, że dla wielu autorów konkursy okazały się pierwszymi drzwiami do sukcesu, bo promowały ich nazwiska. Przypadek Beaty P. Klary bardzo mi imponuje – kosiła laury jak przodownik na żniwach. W pewnym momencie powiedziała: stop!, dosyć! Już mi nie wypada. I pisze nadal, i coraz ciekawiej. Ale mamy też garść 40-60-latków, którzy konkursu nie przepuszczą – bo starzy to wyjadacze, a kasa potrzebna. Startują więc tylko dla kasy. Wszystko zgodne z regulaminem, lecz niezgodne z „kwestią smaku”. Dlatego wydaje mi się, że sporo szanujących się konkursów powinno zawężać swoich potencjalnych „klientów”, ostrzej ustalać zasieki i warunki. Bo co nam po rutynowych, „zawodowych” zwycięzcach? Konkursy powinny być wędką na narybek, a nie ruletką w kasynie starych i cwanych graczy.