Laureat Sęp « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Laureat Sęp

W ostatnich tygodniach wymieniałem uwagi ze znajomymi (na ogół młodymi poetami) na temat konkursów poetyckich. Ostatnio też artykuł na ten temat napisał Andrzej Wołosewicz na portalu www.pisarze.pl

Od wielu, wielu lat juroruję w konkursach, więc wiem o nich sporo i mam wgląd w ich „kuchnię”. O tej kuchni zresztą sam niejednokrotnie pisałem. Uogólniając: konkursy były, są i będą. I lepiej, że są, niż gdyby miało ich nie być.

Tym razem chcę wrócić do tego tematu od innej strony. Otóż konkursy stanowią niewątpliwą furtkę do literatury. Ich wielokrotni zwycięzcy stają się znani, częstokroć cenieni. Otwierają się przed nimi większe możliwości publikacyjne, krytycy zapamiętują nazwiska, środowisko zaczyna śledzić sukcesy laureatów itd. Innymi słowy: konkursy lansują! Są wiarygodne, bowiem jeśli Poeta X w trzydziestu konkursach jest tak czy owak nagradzany, to znaczy, że jakoś „obiektywizuje” się i utwierdza jego talent. Przez konkursy się wchodzi, ale też z nich się kiedyś wychodzi, czyli na tyle umacnia się nazwisko autora, że może on już radzić sobie bez tego typu bezpośredniej rywalizacji. Zresztą idą nowe roczniki i one w sposób naturalny przejmują zmianę warty.

I o tej rywalizacji chcę teraz kilka słów… Ona bywa okrutna. Ona budzi demony. Ci, którzy nie przebijają się do nagród, zaczynają wierzyć, że padają ofiarami „sitwy jurorskiej”. Ci, którzy dostają się do czołówki, żyją w wiecznym napięciu, czy nie zostaną zdetronizowani, a niezauważeni w jakimś konkursie – przeżywają katusze emocjonalne i ambicjonalne. Konkurentów najczęściej uważają za słabszych, nieczułych jurorów – za wrogich sobie, niekompetentnych lub skorumpowanych. Nie daj Bóg, gdy w finale znajdą się dwie gwiazdy vel primabaleriny, z których jedna dostanie pierwszą nagrodę, a druga trzecią. Gdy ta pierwsza ma swoje pięć minut na uroczystości wręczenia nagród, ta druga zaciska pięści ze złości lub w domu złorzeczy przed lustrem. W listach do znajomych jedna obsmarowuje drugą, a na spotkaniu przy prywatnej kawce wbijają sobie szpilki z fałszywym uśmiechem na buzi. Poeci robią – a jakże! – to samo, choć „w innej poetyce”. Dyskredytacja rywala, publiczna lub mentalna, wzmacnia autowizerunek i poprawia samopoczucie.

Racjonalne myślenie – psu na budę! Nieważne, że konkurent też jest dobry, nieważne, że w jednym składzie jurorskim ceniona jest wyżej ta, a nie tamta formuła talentu, nieważne, że są to igrzyska i nie zawsze faworyt (czytaj: ja!) je wygrywa.

Z tego zrobiło się piekiełko środowiskowe, liryka podszywa się dramacikami, psychika nasiąka toksynami, ego pokrywa się plastrami, choć niczego one nie leczą.

Ta rywalizacja przekłada się na szersze zjawiska. Np. na podział Polski na osobne Księstwa Poetyckie, na wzrost „nastrojów nieprzysiadalnych”, na szereg animozji, które psują atmosferę środowiskową.

Jaka rada na to? Niestety, żadna. To są kwestie ambicjonalno-charakterologiczne, to jest rywalizacja, i jak świat światem towarzyszyła ona sztuce. Zostaną dzieła i czas przyszły, który zweryfikuje wszystko: od decyzji jurorskich począwszy, na rankingach wartości skończywszy.

Pamiętajcie: Mikołaj Sęp-Szarzyński nigdy nie wygrał żadnego konkursu, wydał jeden tom wierszy, który na dodatek zachował się do naszych czasów tylko w dwóch egzemplarzach… A jednak wygrał!

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP