Anihilacja
Wpis dodano: 24 kwietnia 2017
Anihilacja to według naszej mateczki Wikipedii proces prowadzący do całkowitej destrukcji materii posiadającej masę. Można więc z pewnym, pełnym ciarek dreszczem, domniemywać, że anihilacji doznamy wszyscy. Tfu!
Nie wiem, dlaczego ja ostatnio robię się taki „funeralny”. Chyba dlatego, że przez minione miesiące byłem – jak zapewne i wy – nieustannie informowany o tym, że ktoś nas opuścił. A opuściło nas w ostatnim okresie wielu znanych, cenionych ludzi. Czy tak było zawsze, czy nastąpiła jakaś kumulacja? Zapewne nie; zapewne jest tak jak zawsze – przychodzimy, odchodzimy. Tylko my, ciut już starsi, jesteśmy na to odchodzenie uczuleni. Dawniej złościliśmy się stając po cokolwiek w długiej kolejce na jej końcu, teraz dociera do nas niebezpieczne „olśnienie”, że bardzo przesunęliśmy się do przodu. I powolutku, powolutku zaczyna to nam dudnić po głowie. Rzecz w tym, że dawniej wszyscy wokół nas żyli, a teraz ich coraz mniej. Biorą z naszej półki – jesień, panie dzieju, jesień… Już szron na głowie, już nie to zdrowie…
Wielokrotnie chyba na tym blogu oświadczałem, że czuję się stoikiem. Bo rzeczywiście czuję! Ale teraz wkurzyła mnie ta „anihilacja”. Ta całkowita destrukcji materii… – to brzmi okropnie… Ale jednak konkretnie. I – niestety – prawdziwie. I na dodatek nie protestuję przeciw tej formule, bo jestem ateistą i nie szukam transcendentalnego koła ratunkowego.
Jest jednak pociecha dla wszystkich, którzy coś po sobie zostawią. Chociażby napisane książki. Tak, one w większości będą stały gdzieś zakurzone na tylnych półkach – ale będą! I zawsze ktoś od czasu do czasu z jakichś powodów po nie sięgnie. Idąc na skróty: jest ważne, żeby jakiś ślad – pomijając pamięć rodziny – po nas pozostał. Może to narcystyczne oczekiwanie, ale – jakby nie było – miłe.
Książka jest śladem materialnym. Zapisana naszą myślą, wyobraźnią, przeżyciami, emocjami itd. Także – czasami – zapisana talentem. Przetrwamy w literach? Hm, w jakiś sposób tak. Litery to jedyne takie robaczki, które nas nie skonsumują. Wręcz przeciwnie – to my na ich grzbiecie przedłużymy nasze istnienie.
Pytanie najtrudniejsze: po co? Po jaką cholerę? No i na to nie znajduję już odpowiedzi. Jakby ktoś wiedział, to niech mi da znać.