Alkohol
Wpis dodano: 20 lutego 2017
Alkohol, alkoholizm… Taaak, to sprawa towarzysząca literaturze. Dzisiaj już chyba nie tak spektakularna jak do niedawna, ale wciąż snująca się oparami. W okresie przedwojennym i powojennym jeszcze towarzyszyły temu narkotyki. Być może bardziej niż obecnie. Tak czy owak wódeczka wiodła prym.
Za czasów ś.p. Komuny piliśmy często, sporo i beztrosko. Piło się w domach, pracy, knajpach i gdzie popadło. Niektórzy codziennie. W mojej pamięci utkwiło zwłaszcza trzech kolegów, którzy „nawaleni” chodzili niemal codziennie – Gąsiorowski, Jerzyna i Śliwonik. Innych nazwisk mógłbym wymienić niemało… Ot, chociażby Ratonia czy Bruna, którzy praktycznie nie trzeźwieli. Cudną okazją do popijaw były imprezy literackie w różnych miastach i plenerach – gdy wyczerpywaliśmy oficjalny rozkład dnia, to w hotelikach aż huczało od popijaw. Wesołe, bo zakrapiane ostro były te zloty. Piło się także nagminnie w redakcjach. Dzisiaj zapewne dzieje się to samo, ale na mniejszą skalę. Model życia jednak cokolwiek się zmienia.
Alkoholizm nie dotyczył, oczywiście, wyłącznie środowisk artystycznych. Ale tu napotkał na istotną koincydencję. Dokładnej analizy „psychosomatycznej” nie potrafię przeprowadzić, ale sądzę, że artyści czuli się artystami, co znaczyło: luzakami, niebieskimi ptakami, powsinogami itd. Ich egotyzm, potrzeba sukcesu, szukanie bodźców, pobudzanie doznań i wyobraźni to były syndromy osobowościowe, które łaknęły pożywki. Podgrzewał to także stres „egotycznego sukcesu”. Trzeźwy, racjonalny poeta nie pasował do tego wszystkiego. Poeta „nawalony” czuł się pewniejszy siebie i „bardziej na miejscu”. Nasza mateczka-wódeczka dodawała śmiałości i blasku oraz rekompensowała nieustanny głód popularności.
Wszystko to brało swoją „dobrą tradycję” jeszcze z okresu Młodej Polski, no i miało swoje „luzackie wzorce” (ot, chociażby wzorzec Witkacego). Gałczyński czy Broniewski byli chyba dobrymi przykładami na kontynuację podobnego „luziku artystowskiego”.
Wódko, obiecałaś, że wpadniesz na krótko… Ja tego problemu nie miałem – piłem umiarkowanie, głównie na imprezach. Na co dzień byłem przyspawany do samochodu, co mnie jednak dyscyplinowało. A dzisiejsza młodzież? Nie wiem, lecz ten „etos” chyba zaczął w takiej skali jak dawniej zanikać. Może dragi w sporej mierze nadwątliły „kulturę alkoholową” – ale tylko nadwątliły, a nie unicestwiły. Tak czy owak literat lubi mieć używkę i nie chce być facetem „w garniturze” ani jakimkolwiek wzorcem „dobrze ułożonego faceta”. Asceza to słowo ohydne! Literat ma być artychą!
Tak naprawdę nie znam się na tajemnicy tego artystyczno-promillowego syndromu. Stetryczałem. Usteczek już niemal nie zamaczam. Ale nie pomstuję – bohema to bohema! Bohema musi czymś różnić się od klasy „białych kołnierzyków”. Bo bohema do końca trzeźwa, a nie daj Bóg racjonalna, przestanie być bohemą.