Praca krytyka
Wpis dodano: 26 stycznia 2017
Na czym polega i jak wygląda praca krytyka literackiego? Z grubsza to wiemy. Z grubsza to na siedzeniu tyłkiem w fotelu lub przy biurku, czytaniu i pisaniu. Ja tym razem opowiem wam o swojej pracy. Otóż co miesiąc umieszczam dwie, trzy recenzje na portalu Latarnia Morska, z którym współpracuję od lat. Jeśli idzie o pisma papierowe, to ostatnio zintensyfikowałem swoją współpracę z miesięcznikiem „Twórczość”. Nieregularnie miewam jakieś zamówienia w różnych pisemkach papierowych. Ważniejsze są „stałe elementy gry”. Od ponad 12-tu lat prowadzę stały felieton recenzencki pt. Mniej więcej w miesięczniku „Gazeta Kulturalna”, która ma wydanie elektroniczne i papierowe. Także na portalu Salon Literacki mam stałą rubrykę literacką pt. Wspominki tetryka. I to są obecnie te stałe „elementy gry”. A te wymienione wyżej to porcja dla mnie ani za duża, ani za mała. Pojawianie się moich recenzji w innych czasopismach też się zdarza, co, oczywista, nie pozwala mi się nudzić. Na napisanie solidnego szkicu lub czegoś „panoramicznego” mam coraz mniej chęci i czasu. Książka Poezja mojego czasu (2014) była być może ostatnim moim porywem większego kalibru. Ale nie zarzekam się…
To, oczywiście nie wszystko. W tzw. drugim sektorze mam współpracę z wydawcami. Zwracają się do mnie, abym był tzw. „recenzentem wewnętrznym”, to znaczy opiniował i rekomendował maszynopisy przysłane do druku. No to opiniuję – z kciukiem w górę lub w dół. Zdarza się też, że przysyłają mi swoje projekty autorzy z prośbą bym napisał do planowanej książki wstęp lub posłowie. Ostatnio zajrzałem do własnej bibliografii – nie uwierzycie, ale aż 181 książek (na stan do końca roku 2016) jest wyposażonych w moje wstępy lub posłowia. No ale to się zbierało latami…
Nie wiem, czy prowadzenie bloga jest sprawą literacką, ale w moim przypadku zapewne tak, bo widzicie, że najwięcej miejsca na blogu poświęcam literaturze. Są dwie „odsłony” bloga – pierwszy prowadziłem w latach 2005-2011, a ten obecny kontynuuję do teraz też od roku 2011. W sumie oba blogi liczą (stan na dzień obecny) 815 stron maszynopisu… Myślę, że po ostrym przesianiu całości można by z tych zapisków zrobić książkę. Może się na to zdobędę. Byłby to taki literacki tygiel różności, ale dokumentujących minione lata. Hej, wydawcy, co wy na to?
Poza tym są jeszcze „ruchome elementy gry”, czyli: jurorowanie w konkursach, prowadzenie tzw. warsztatów poetyckich, wygłaszanie prelekcji, branie udziału w panelach dyskusyjnych, zagajanie wieczorków poetyckich itp. Przyznacie: nie nudzę się. I zazdrościcie mi, że leżę na górze forsy. Otóż muszę was rozczarować: dawniej zarabiałem na etatach, a teraz żyję z emerytury. Dochody z „innych usług” są wisieńką na torcie – i tyle. Od iluś lat pisanie „za friko” stało się normą. Głównie dlatego, że alternatywy nie ma.
No i na koniec powinienem jeszcze wspomnieć o moich książkach. Do tej pory (od 1975 roku) wydałem ich 31. Może o 10 za dużo. Ilościowo nad tomikami wierszy dominuje jednak krytyka.
Lubię swoją robotę, bo innej nie znam. Ale teraz już coraz bardziej czuję znużenie. I dyskomfort związany z tym, że od kiedy otworzyła się tama literatury, to coraz trudniej ogarnąć stan rzeczy. Rwąca rzeka książek nas podtapia. Już chyba nie ma krytyka, który jest w stanie wszystko przeczytać i całość „usystematyzować”. Silva rerum i potop! Polska literacka rozbiła się na setki księstw, których porobiło się więcej niż za czasów Krzywoustego.
Kiedyś czułem się kompetentny, teraz tę wiarę tracę. No ale każde życie polega na tym, że zjeżdżamy z górki aż w końcu łamiemy saneczki, które ongiś były niezawodne. Jedno się tylko nie zmienia: przecudne poeteczki! Z powodu demencji już nie wiem, o co mi chodzi, ale to dobry moment, aby zakończyć ten kolejny wpis.