Humoreska
Wpis dodano: 8 lipca 2016
No i stało się! Postanowiłem zostać biznesmenem. Założyłem agencję turystyczną o kuszącej nazwie Never for Ever. Na wycieczki po całym świecie będą wybierani ci, którzy znajdą błędy w trzech hasłach.
Podaję hasła: 1. Tuńczyk to na ogół wysoki blondyn mieszkający w Kopenhadze; 2. Na wniosek władz kościelnych wstrzymane zostały wycieczki na wyspy Bara-Bara. 3. Bumelant to zabójcza broń w rękach australijskich aborygenów.
Kto rozszyfrował ten trudny test, może już starać się o pracę u mnie i przysyłać pieniądze – 10 tys. zł. Na dowolne konto. Maszyna losująca wybierze szczęściarzy. Co do reszty, pieniądze nie podlegają zwrotowi.
No i niech teraz ktoś powie, że ja nie mam głowy do interesów. Żona mi to nieustannie wypominała.
Mój talent biznesmeński obudził się już w podstawówce. Bawiliśmy się w doktora. Badałem dno oka dziewczynkom i wydawałem każdej zaświadczenie, że oczy ma śliczne. Były uszczęśliwione, bo przecież dziewczęta uwielbiają, gdy im w oczy zaglądać. Ale musiały płacić, rzecz jasna. Walutą były lizaki albo guma do żucia. W starszym wieku już mi się to nie udawało. To one szukały zarobku (w sektorze obyczajowym) i zdzierały ze mnie fortunę, bo byłem pobudliwy, naiwny i słabego charakteru.
Potem chodziłem po domach i zbierałem suchy chleb dla konia. Ale to była tylko przykrywka; zapamiętywałem kto ma jaki telewizor, dywan, meble itd. Ci bogatsi też wychodzili rankiem do pracy, a wtedy Janek z Józkiem te telewizory i dywany wynosili. Na stadionie owymi czasy hulało targowisko, że ho ho. Dobrze nam się powodziło i jako firma „Sprzedam & Kupię” budziliśmy zazdrość konkurencji.
Pierwszy wyrok miałem na trzy lata w zawieszeniu. Z drugim było gorzej – dwa lata odsiadki. Ale każdą sytuację trzeba umieć wykorzystać. W trzy karty byłem najlepszy pod celą. Wyszedłem na wolność ze sporą kasą, która oczywiście szybko stopniała.
Teraz – jak widzicie – otworzyłem agencję turystyczną. Chłopaki namawiali mnie, żeby otworzyć towarzyską. Jeszcze się waham, ale zgłoszenia i wpłaty już możecie nadsyłać. Gdyby skończyło się na agencji towarzyskiej, to ani grosza nie stracicie. Będziecie mieli darmową wejściówkę raz na tydzień. Gwarantem tego jest moje wieloletnie i wiarygodne utrzymywanie się na rynku oraz smykałka do biznesu. Mam ksywkę Rothschild.
Jeden kolega namawia mnie, żebym został bukinistą. Też warte przemyślenia, ale ponoć popyt słaby. Dawniej to były książki, a teraz to nie za bardzo. Od kiedy umarł Joe Alex, wszystko zeszło na psy. Jednak gdyby komuś to pasowało, to niech się zgłosi. Wciągnę go do swojego, dobrze prosperującego koncernu. Będę pobierał tylko 10-procentowy profit. A czego się przy mnie nauczy – to jego! I może się przebranżuje, gdy w końcu dotrze do niego, że książki to żaden biznes.