Burza nad wierszem
Wpis dodano: 1 lutego 2016
W Internecie przetoczyła się burza nad wierszem Adama Zagajewskiego zatytułowanym Kilka rad dla nowego rządu, opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej”. No więc z ciekawości ten wiersz przeczytałem. Słaby, kiepski jak na tę markę autorską. Te liche standardy historia poezji przerabiała już wiele razy. Ot, chociażby w czasach socrealizmu.
W ogóle poezja ideologiczna, polityczna to na ogół ostra ślizgawka. Ona najczęściej sprawdza się w sytuacjach oczywistych. Np. w czasach wojny, kiedy naród ma jednego, potężnego wroga i jest skonsolidowany wokół tego nieszczęścia. Dzisiaj każdy wiersz polityczny będzie dzielił ludzi. Przeciwstawne, zantagonizowane partie mają swoich zwolenników i swoich oponentów. Jeśli napiszesz wiersz antypisowski, to pro-peowcy mu przyklasną – i na odwrót. Aplauzów wielkich Zagajewski po tym wierszu raczej nie dostał, a elektorat PiS-u piórami swoich wybrańców wdeptał autora w ziemię i wytarzał bezlitośnie. Myślę, że gdyby ten wiersz był lepszy niż jest, to też Zagajewski dostałby baty. Bo jakże to? Oczerniać naszych?
Sytuację uważam za patową. Znalazła się trampolina, no to skoczkowie skaczą – każdy we własnym stylu. Szkoda tylko poezji. Istnieje to stare powiedzonko: inter arma silent Musae. Nieprawdziwe, jak widać, co w czasach naszych ojców i synów sprawdza się od Baczyńskiego po Zagajewskiego. Ten ostatni poślizgnął się… Bo gdyby napisał wiersz tak samo ostry, ale wybitny, ale wspaniały, to trudniej byłoby go rozjeżdżać gąsienicami partykularnej ideologii.
Może więc my, poeci, powinniśmy w trudnych, skłóconych czasach wybrać kwietyzm? Tam niechaj się boksują, a my piszmy o tym, co piękne i słuszne w sposób ponadczasowy, uniwersalny? No, pobożne życzenia… Jedni ruszą na barykady, inni zatrzasną się w „wartościach ponadczasowych” i „wieżach z kości słoniowej”. Tak było i tak będzie zawsze. Ja osobiście mam już dosyć wojenek. Bardzo mocno przeżywam „bałagan ideowy”, jaki teraz panuje w Polsce; nawet po rozbuchaniu się nowej aury politycznej to wszystko cząstkowo skomentowałem na tym blogu, ale szybko doszedłem do wniosku, że moja chata z kraja. Nie czuję się ideowcem, nie jestem fighterem. Mój kwietyzm nie jest doskonały, bo jednak bardzo przeżywam to, co się obecnie w Polsce dzieje, ale dla mnie największa autoobrona tkwi we własnym interiorze. Na pewno jest to postawa „nieobywatelska”, ale mało mnie to obchodzi. Mam za sobą za wiele „postaw obywatelskich” – już w czasach szkoły podstawowej (a był to początek lat Gomułkowskich) maszerowałem w pochodach 1-Majowych i wymachiwałem chorągiewką. Teraz zostało mi tylko jedno: chodzenie na wybory. I z tego nie zrezygnuję. A reszta? Reszta to już tylko moja prywatność, moje lektury, moje ślęczenie w literaturze.
Moja „polskość” jest mocna – tak sądzę. Ale nie będę jej mieszać w bieżące walki buldogów pod dywanem. Niech się pozagryzają, a władzę niech przejmą spaniele. W tym kwintesencja mojej – pożal się boże – „ideologii”… Jednak w zbyt wielu Polskach żyłem, by teraz jeszcze raz dać się ponosić emocjom. Ja się pakuję, a wy wymachujcie szabelką. Pro publico bono; ale sęk w tym, że w sprawie „dobrej Polski” jesteśmy nie od dzisiaj społeczeństwem skłóconym.
PS. Na marginesie: jeden nieudany wiersz nie czyni Zagajewskiego od razu złym poetą. I o tym radzę pamiętać surowym krytykom i hejterom. Poza tym wszystkim, którzy nie za bardzo zdają sobie sprawę, jakiego formatu literatem jest Zagajewski polecam wywiad z nim, przeprowadzony przez Krzysztofa Lubczyńskiego, który kilka dni temu zawisł na witrynie www.pisarze.pl