Plastelinowy język
Wpis dodano: 21 grudnia 2015
W wierszu Juliana Tuwima Modlitwa z Kwiatów polskich znajdziemy tę piękną frazę: Lecz nade wszystko – słowom naszym, / Zmienionym chytrze przez krętaczy, / Jedyność przywróć i prawdziwość: / Niech prawo zawsze prawo znaczy, / A sprawiedliwość – sprawiedliwość. Piękny cytat, no nie?
Niestety, „jedyność” i „prawdziwość” słów to idealistyczne mrzonki. Bo to pojęcia o sporej pojemności semantycznej. Każdy z nas może je pojmować jak chce i używać, jak mu wygodnie. Także „prawo” jest jak worek bez dna, z którego możesz sobie wyciągać, co chcesz. A idea „solidarności” to już zupełnie nieostra wartość – każdy ją może pojmować po swojemu.
Przyszedł czas, kiedy ta piękna strofa Tuwima jest molestowana jak naiwna panienka przez gwałciciela. Jeszcze raz poezja przegrała z „językiem pragmatycznym”. Została zaprzężona do machinacji politycznych. Pięknie brzmi, ale już co innego znaczy i innym celom służy. Ach, ta nieostrość pojęć! Ach, ta chytrość ich stosowania! Ach, to krętactwo! Ach, to cwaniactwo znaczeń – niby jasnych, a jednak zaprzężonych do własnych interesów.
Język jest jak plastelina – ulepisz z niego, co chcesz. Czy możemy z takich pułapek jakoś wybrnąć? Owszem, tylko musimy szanować znaczenia i desygnaty słów. Nie nadużywać ich, nie manipulować nimi, nie naciągać do z góry upatrzonych, a nawet strategicznych celów. Nie stosować go jako zasłony dymnej, która innych odurzy. Nie wprzęgać do niebezpiecznych gier.
Każde słowo ma swoje konkretne rudymenty. Jasne, można tym wszystkim bawić się w żonglerkę, ale jest gdzieś granica manipulacji i nadużycia. Tak, dokładnie tak, stało się z tymi dwoma słowami Tuwima. Nie wykluczam, że bezwiednie, ale to jeszcze gorzej dla klasy politycznej, która z sejmowej, z nocnej wracając wycieczki, zapewne nie relaksuje się czytaniem klasyków. A szkoda! Albo i lepiej, bo mogliby zaprząc do swoich kombinacji dziesiątki cytatów, co byłoby samozwańczą manipulacją. Legitymizacją na tzw. krzywy ryj. O, tempora, o, mores!
Oczywiście nie wiem, czy Julian Tuwim – gdyby żył – oprotestowałby nazwę partii. Może byłby jej admiratorem? Może nie dałoby się udowodnić, że to akurat z jego wiersza wydobyto te dwa, w końcu pospolite słowa – prawo i sprawiedliwość. Może moje skojarzenie jest nadużyciem? Nie wykluczam, ale przyznajcie, że asocjacji nie wziąłem z księżyca.
Istnieje ta stara maksyma: inter arma silent musae – pośród oręża milczą Muzy… Ona niecałkowicie prawdziwa, co chociażby w Tuwimowskich czasach udowodnił Baczyński, Broniewski i inni. Może więc te melanże są naturalne? Ale jakoś dzisiaj zgrzytają mi w uchu. Wolałbym jednak, aby poezja z daleka trzymała się od polityki, a polityka odczepiła się od poezji.