Jesień poetycka « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Jesień poetycka

Jesień jest chyba corocznie kumulacją dużych imprez poetyckich. Niedawno wróciłem z Qupiszewiady w Ostrołęce. Za chwilę rozpoczynamy Warszawską Jesień Poezji (już 44-tą). Potem powinienem jechać do Poznania na Międzynarodowy Listopad Poetycki, a jeszcze potem na Ogólnopolski Festiwal Poetycki im. Wandy Karczewskiej w Kaliszu (jeśli mnie zaproszą). To są duże imprezy. A przecież wymieniłem tylko cztery, zaś jest ich więcej.

Te imprezy są zazwyczaj dobrze i z rozmachem przygotowane, bowiem ich program ustalany jest nie w ostatniej chwili, a ponadto one mają jako takie zaplecze finansowe (najczęściej dzięki lokalnym władzom), ponieważ ich marka jest sprawdzona i stwarza dobry piar dla donatorów. Zbierają się na tych „zlotach” nie tylko środowiska lokalne, ale autorzy z różnych stron Polski. Zazwyczaj standardowe są spotkania poetyckie w lokalnych szkołach czy domach kultury oraz na głównych scenach festiwali, ale także dyskusje, dysputy, fora, panele, warsztaty i rozmaitego typu prezentacje – z malarskimi i muzycznymi włącznie. A spotkania kuluarowe uważam za bezcenne – co się nagadamy, nadyskutujemy, i czasami dzióbek zamoczymy, to nasze.

Środowiska literackie są obecnie w Polsce tak liczne, że ich pełna prezentacja i integracja jest niemożliwa, poza tym jednak jesteśmy podzieleni na rozmaite gildie, ale główny „main stream liryczny” w tych właśnie imprezach ma swoją wspólną platformę.

Nie istnieje „zawód poeta”, a jednak tego typu życie literackie daje nam poczucie jakiejś wspólnoty, integracji, wspólnego cechu. I wiecznie kogoś starego spotykamy i kogoś nowego poznajemy. Na przykład na Qupiszewiadzie nagadałem się niemal po uszy z Wojtkiem Kassem i Jurkiem Suchankiem oraz poznałem dotąd mi osobiście nieznanego Maćka Meleckiego. Chociażby już tylko po to warto było jechać.

Czy na tych festiwalach dusimy się we własnym sosie? Co nieco tak, ale też nie zamykamy naszych sal na klucz i publiczność miejscową mamy zawsze niezawodną. W lokalnym życiu kulturalnym te eventy są jednak czymś ważnym i niecodziennym, więc nie czujemy się kwiatkiem do kożucha.

Jeśli porównać nasze festiwale z festiwalami piosenek w Opolu czy Sopocie, to one mocno podupadły, a nasze mocno się rozbujały. Choć festiwale przyciągały do telewizorów miliony ludzi, a nasze popisy literackie mają publiczność kameralną. I chociaż na co dzień ludzie nadal bardziej żyją piosenką niż poezją, to w naszą stronę zmieniło się coś na lepsze.

Dobremu poecie kontakt z publicznością chyba nie jest potrzebny. Wystarczy, że wie, że jest czytany. Ale z drugiej strony trzeba się od czasu do czasu wychylić z domu, zobaczyć jak publiczność na nas reaguje oraz jak się mają koledzy z różnych stron Polski. Ja jeszcze ponad to stawiam rozmowy środowiskowe i towarzyskie – te dysputy i konfrontacje dużo mi dają. To chyba lubię najbardziej…

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP