Przeciw biadoleniu
Wpis dodano: 13 lipca 2015
Andrzej Walter w kolejnym wpisie na swoim blogu zamieścił taką oto lamentację: Już od dawna przestaliśmy stanowić grupę będącą intelektualnym „oczkiem” w głowie państwa, a w przestrzeni społecznej i we wszelakich możliwych innych przestrzeniach – czy to artystycznych, czy nawet rzemieślniczych – nasza ranga upadła do zawalidrogi, zapchajdziury i kłopotliwej kwestii pisarza (poety), który tak naprawdę w całym wydawniczym biznesie… w zasadzie zawadza.
Wyjątkowo nonsensowna to lamentacja. Po pierwsze, państwo ma ważniejsze i bardziej fundamentalne sprawy na głowie, by zajmowało się pisarzami. Państwo być może słusznie zakłada, że kultura jest żywiołem nie potrzebującym nadopiekuna. Poza tym najpierw baza, potem nadbudowa! Państwo jest od bazy. Zresztą nie można państwu zarzucić, że nie finansuje w stu procentach życia kulturalnego. Np. pisarzy powinni finansować czytelnicy – kupując książki. Książek ci u nas bez liku, a dostęp do nich wieloraki. Niecelne jest też twierdzenie, że autorzy zawadzają biznesowi wydawniczemu. Ten biznes dzięki nim kwitnie. Gdyby zabrakło „podaży” tekstów, wydawcy zaczęliby plajtować. Trzeba też zrozumieć, że branża wydawnicza sprywatyzowała się – nie ma już Naczelnego Zarządu Wydawnictw, jaki istniał dawnymi czasy. I chwała Bogu, że diabli go wzięli. W słusznie minionych czasach PRL-u omnipotencja kulturalna państwa wynikała trochę z doktryny „igrzyska zamiast chleba”, poza tym że była to opieka wybiórcza, bo państwo nie tolerowało kultury undergroundu. Już nie wspomnę o cenzurze ani o tym, że wielu pisarzy – jak przyszło co do czego – trafiło do Arłamowa.
A tymczasem Walter nieustannie marzy o jakiejś centralnej opiece państwa nad kulturą. Zapomina o tym, że ta opieka ma strukturę drabiny. Ministerstwo Kultury to tylko coś w rodzaju „centrum”. Rozmaite zdarzenia kulturalne, w tym literackie, są finansowane z budżetów województw, powiatów, gmin i miast. Biblioteki i domy kultury lansują nas w miarę swoich możliwości i bynajmniej nie są to zdarzenia incydentalne. To tam, w wielu miejscowościach, inicjuje się i sponsoruje festiwale poetyckie, konkursy, spotkania autorskie itp. A jest tych imprez niemało, a nawet od cholery.
Zostańmy przy literaturze. Obecnie w Polsce ukazuje się tysiące książek. Pisze i wydaje kto chce. Rynek sprzedaży internetowej jest chyba wygodniejszy dla czytelników niż bieganie po księgarniach. Zresztą nie ma takiej księgarni, która będzie oferowała wszystkie tytuły – to fizycznie stało się niemożliwe. Życie literackie przetransformowało się. Jego puls tętni w innym krwiobiegu.
Nie mamy co roku głośnych tomików poetyckich? Nie mamy bestsellerów prozatorskich z wysokiej półki? Otóż mamy, czyli oferta istnieje – tylko ją brać. Nieustanne jeremiady Waltera są bezzasadne. Gdzieś w nim być może drzemie tęsknota za poprzednim ładem, tyle, że wtedy był za młody, by nonsensy tamtego ładu pojmować.
Ja stoję wobec poglądów i roszczeń Waltera na przeciwstawnym biegunie. Państwo niechaj dotuje instytucje kultury, a od nas – autorów – trzyma się z daleka. Bo my sobie świetnie radzimy. Co? Nie widać tego? Owszem, bo widać przede wszystkim czołówkę. Bo nikt już nie ogarnia tłumu pisarskiego. Niechaj Walter przebije się do czołówki, to państwo przestanie mu być potrzebne.
Andrzeju, chcesz być oczkiem w głowie? To pisz takie wiersze jak np. Bohdan Zadura czy Wojciech Kass, takie powieści ja Olga Tokarczuk czy Paweł Huelle. No co Ci szkodzi? Ranga pisarza, o której wspominasz, bierze się nie z mecenatu państwa, lecz z książek, jakie pisze. I nie zwalaj przyczyn swojej frustracji na system. Czy może być lepiej? Może. Ale nie jest tak źle jak w kółko i do znudzenia głosisz w swoim kasandrycznym i malkontenckim biadoleniu.