Głód sukcesu « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Głód sukcesu

Głód jest objawem nie do przezwyciężenia. Głód sukcesu – objawem nie do opanowania. I też wyniszczającym, tylko inaczej. Stajemy się jego zakładnikiem tym bardziej, im bardziej o nim myślimy. Nieszczęście polega na tym, że myślą o tym głównie ci, którym do sukcesu daleko lub którzy na kilka szczebelków się już wspięli, ale im mało, mało i mało. Ambitni są! To chyba warte pochwały, jednak pod warunkiem, że trzeźwo ocenia się własne możliwości. I że posiada się tzw. predyspozycje. I że ciężko pracuje się, by sukcesowi dać szansę. I że jakoś udało się wyrwać z peletonu.

Piszę tu o zjawisku, które może szkodzić, choć powinno pomagać. I na to nie ma recepty, bowiem niezbadane są syndromy i wymogi ludzkich wartości oraz tajemnice autowizerunku.

Opowiadał mi Marek Wawrzkiewicz, prezes ZLP, że jakiś czas temu miał falę telefonów od jednego z naszych kolegów z prośbami by załatwił mu w Ministerstwie Kultury jakieś wysokie odznaczenie, a na którejś z uczelni doktorat honoris causa. Po cholerę mu to? Ano właśnie gdybym wiedział, to bym Wam tu napisał, na czym polega głód sukcesu.

Wszyscy chcemy być dowartościowani. Co jednak znaczy dowartościowanie, jeśli się je wymusza? I gdzie skromność? Gdzie postrzeganie proporcji, mocium panie? Bo ten głód zdarza się najczęściej osobom, które powyżej średnich szczebli drabiny się nie wspięli. Ale zdaje im się inaczej.

Często temu wszystkiemu jesteśmy winni my, krytycy. Zdarza nam się pisać recenzje przewartościowujące. O dobrym tomiku wystarczy napisać, że jest dobry i przekonująco, rzeczowo to uargumentować. Ale czytywałem też recenzje, gdzie poeci z średniej, choć profesjonalnej półki, byli nazywani wybitnymi. Hola, hola… Tak właśnie nakręca się nie tylko spiralę przesadnych ocen, ale autorów zaraża snami o potędze. Biega wtedy taki z tą recenzją i wierzy, że jest nieprzesadzona. O!, tu ma dowody – na piśmie! To są, oczywiście, drobiazgi, ale w naszym folklorze literackim siejące chaos. Nieco tragikomiczny.

Usiłuję tu walczyć z wiatrakami. Próżniacza klasa artystów jest niesyta chwalby. Koźniewski, z którym przez kilka lat pracowałem, miał takie powiedzonko: Każda poetka ma siebie za Matkę Boską, a poeta – za pół-Kościuszkę. No i dobrze. Dobrze, ale głupio. One (te poetki) codziennie polerują sobie aureolę nad głową, oni (ci poeci) stawiają kosy na sztorc.

To dobry temat na tzw. powieść środowiskową. Ach, napisałby ktoś taką (ja nie umiem), w której całe środowisko artystyczne snadnie w owym zwierciadle by się przejrzało. Choć czy ja wiem? Zobaczyłoby zapewne kolegów, a nie siebie.

No, dobrze, dobrze, już kończę… Teraz w zaciszu popracuję nad własnym sukcesem, choć szczerze mówiąc: po cholerę mi on? W jednym z wierszy napisałem: w sztuce życia sztuka jest utrefioną kurtyzaną mądrości i tylko życie, nagie życie warte jest prawdziwego grzechu, buntu, szaleństwa… Tego się trzymam!

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP