Krótki kurs prostoty
Wpis dodano: 27 października 2014
Trochę podróżowałem. Pomijając małe miasteczka, byłem m.in. w: Amsterdamie, Baden-Baden, Belgradzie, Berlinie, Bolonii, Bratysławie, Brukseli, Budapeszcie, Duszanbe, Hamburgu, Lwowie, Ludwigsburgu, Mediolanie, Mińsku, Monachium, Moskwie, Norymberdze, Nowoczerkasku, Nowym Jorku, Palermo, Pekinie, Pradze, Rostowie n. Donem, Rzymie, Stuttgarcie, Syrakuzach, Szanghaju, Tule, Wenecji, Wiedniu, Wilnie i Xi-An. Ale chciałbym mieszkać w Kaliszu, Krakowie, Nałęczowie lub Sandomierzu.
Zwiedzałem wielkie i sławne muzea, ale jeśli któreś mi się śni, to tylko Jasna Polana Tołstoja i Stawisko Iwaszkiewicza. Jadłem wyrafinowane potrawy, lecz żadna nie była lepsza od placków ziemniaczanych. Pijałem alkohole – poza polską czystą reszta jest drugorzędna. Mój ojciec mawiał: wpuść chłopa do biura, to atrament wypije. Zapewne jestem prostakiem, ale chcę być prostakiem. Jakby nie było Gombrowicz też miał „kompleks parobka”.
Tzw. swojskość była zawsze wstydliwa. Ale tenże Gombrowicz głosił teorię zamiany słabości w siłę. Kiedyś znakomity tłumacz, poeta i prozaik Andrzej Piotrowski, zawiódł mnie w Pradze do „Zlatego Tigra”, w którym przesiadywał Hrabal. On nigdy nie stracił swojej prostej tożsamości, jego naturalność może być jednym z wzorców. Łażąc po Pradze głównie myślałem o Hrabalu. Ale na przykład w Bolonii prześladował moje myśli Umberto Eco, a w Wiedniu Egon Schiele. Byłem też w Drohobyczu – tam myśli się wyłącznie o Schulzu. W Pradze, oprócz Hrabala, także o Kafce. W Dublinie (nie byłem) zapewne o Joyce’ie.
No i po tym wywodzie rodzi się pytanie, czy moja tęsknota za „szlachetnym prostactwem” oraz swojskością jest realna? Przecież żaden z wymienionych wyżej artystów nie był prostakiem. A już Umberto Eco to wzór wyrafinowanego intelektualizmu. Więc może idzie o coś innego? O naturalność? O nieodrywanie się od ziemi? Od swojej ziemi! O to, by – jak na przykład Tołstoj – nosić w głowie księgi, a na sobie lniane giezło?
Kulturowość uważam – rzecz jasna – za niezwykle cenny dar i dyspozycję. Ale ona nie może odrywać nas od gleby, od spraw i rzeczy prostych. Nie powinna nas wywyższać ponad innych. Pany stają się chamami, jeśli chamstwo innych ich wywyższa. Kulturowość jest „nadbudową” stojącą na parterze. Zapomnieć o tym parterze, to niebezpieczna sprawa. Tracimy wtedy mądrość, choć tacy jesteśmy, och, ach, wykształceni, tacy mądrzy, że już tylko lustro bije nam brawa.
Mądrość? Nie umiem jej zdefiniować. Ale to chyba coś, co powinno nas wzbogacać, a nie wywyższać. Dlatego nabywając mądrości, pójdźmy jeszcze na kurs posługiwania się nią. Na kurs prostoty, zwyczajności i skromności. I chwalmy się Sandomierzem, a nie Nowym Jorkiem czy Wenecją.