Recenzować każdy może… « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Recenzować każdy może…

Recenzji ci u nas dostatek. Recenzować każdy może – trochę lepiej lub gorzej. No bo cóż to takiego recenzja? Phi! Wystarczy opowiedzieć swoje wrażenia z lektury.

Upraszczam? Ha, to nie ja upraszczam, to tak się porobiło w Internecie, gdzie każdy czuje się kompetentny. Im większa niekompetencja, tym mocniej utwierdza recenzenta w jego kompetencji. To taki znany mechanizm spotykany u narcyzów i nuworyszy. Więc hulaj dusza!

Szczególną pułapką są tzw. recenzje towarzyskie. Piszemy je z książek autorów, których znamy lub którzy nawet są z nami skumplowani. Tu się włączają rozmaite taryfy ulgowe i odruch to tak naturalny, że trudny do utrzymania na wodzy.

A może by tak nie recenzować znajomych? Nie, tego się nie da wprowadzić w czyn i chyba nie ma potrzeby. Znamy się dobrze w środowisku i trudno, abyśmy wykluczali znajomych spod naszej oceny. Problem więc nie w tym, tylko w powściągnięciu wyżej wspomnianych uniesień i taryf ulgowych.

Recenzje towarzyskie mają niestety skłonność do posuwania się za daleko w zachwytach. I w entuzjastycznym dowartościowywaniu autorów. Jakże łatwo np. piszemy, że autor A lub B są wybitni. Chryste Panie!, to słowo zarezerwowane jest dla bardzo niewielu – inaczej staje się nic niewarte, a nawet śmieszne. W 99% przypadków wystarczy napisać „to dobry poeta”, a nie „to wybitny poeta”. Można w ogóle nie pisać, czy dobry, czy zły – to powinno wynikać z recenzji.

Jednak najbardziej zdumiewa mnie egzaltowany ton wielu recenzji. Takie, jeśli je wycisnąć jak cytrynę, mają miałki przekaz merytoryczny. Są raczej swoistą masturbacją recenzencką; one nie wnikają w „świat przedstawiony” książki ani w jej „konstrukcję językową”, ile w emocje recenzenta. Och, ach, ojejku! No ale jeśli tak się zachwycam, to samo w sobie świadczy, jaką piękną książkę przeczytałem. A na koniec idą na ogół ogólniki: jak ważna jest poezja, skoro tak mnie uniosła! No, takie tam dyrdymały…

Nie jestem przeciwnikiem „języka osobistego”. Jestem przeciwnikiem języka ogólnikowego i nadekspresywnego. Języka wzniosłych banałów. Języka, który dowartościowuje tekst nie argumentami merytorycznymi, lecz własnymi uniesieniami.

No, tak sobie marudzę… Zjawisko jest niereformowalne i będzie się panoszyło. Internet jest jak wysypisko śmieci: znajdziesz tam czasem jakieś skarby, ale reszta nadaje się do utylizacji. Tego już nikt nie powstrzyma.

A nielicznym, którzy nie umieją z tym wytrzymać, radzę oszczędnie gospodarować własnym piórem. Rozumiem tę logoreę: jak raz na tydzień nie zobaczę swego nazwiska na jakiejś witrynie, to tydzień jest stracony. Ale jest argument: nierozdrabnianie się na drobne to większa waluta niż miedziaki udające złoto w dziurawej kieszeni.

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP