Opus viator – „eleWator”
Wpis dodano: 19 grudnia 2013
Dzisiaj dotarł do mnie nowy numer – już szósty – szczecińskiego kwartalnika „eleWator”. Od początku czytam to pismo z zaciekawieniem. Błąka się po nim jakoś duch Henryka Berezy, co mi się bardzo podoba. Bereza, jak wiadomo, promował już dawnymi czasy sporo „nazwisk szczecińskich” i dzisiaj autorzy ci wielekroć potwierdzają swoją markę. Poza tym Henryk był pod koniec życia mocno związany ze szczecińskim wydawnictwem „Forma”, tam wydawał swoje ostatnie książki, w tym – co nas zaskakiwało – swoje wiersze czy „parawiersze”, o które przez wiele lat mało kto z nas go podejrzewał… Zaskakiwało, bowiem wcześniej był kojarzony wyłącznie z prozą i niemalże całkowicie poświęcił się promowaniu młodej, wstępującej literaturze. Akuszerował wielu nazwiskom i debiutom, które w prozie ostatnich trzech dekad XX wieku przyniosły wielkie ożywienie.
Znałem Henryka… W pierwszej połowie lat 70-tych zacząłem pracować w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej, gdzie Heniu był głównym konsultantem redakcji literatury pięknej, którą przez lata prowadził Wiesław Myśliwski, a potem Henryka Niemiec. LSW organizowała wówczas coroczny konkurs na prozę. Zrobiono mnie sekretarzem tego konkursu. Pamiętam taką edycję, w której przewodniczącym jury był Jarosław Iwaszkiewicz. Najpierw z góry nadesłanych maszynopisów wyselekcjonowaliśmy około 20 najlepszych i ja woziłem je do Iwaszkiewicza (do redakcji „Twórczości” lub do Stawiska) oraz do Henia, na ulicę Widok. W końcu mieliśmy ostateczne posiedzenie jury. Dwa wielkie własne zaskoczenia pamiętam. Pierwsze: myślałem, że Iwaszkiewicz będzie co najwyżej „celebrytą” dającym nazwisko, a więc i markę konkursowi. Ale podczas tego posiedzenia okazało się, że wszystkie maszynopisy przeczytał. I dyskutował, że hej! No, solidna firma! A Heniu wbił mnie w jeszcze większe zdumienie: otóż przed otwarciem kopert z nazwiskami autorów odgadywał, kto za jakim maszynopisem się kryje. Tak był oczytany we wstępującej prozie, takie miał ucho na nowe języki i techniki narracyjne.
Tyle lat minęło… Nie żyje już nawet garstka faworytów Berezy (np. Andrzej Łuczeńczyk, Mikołaj Samojlik, Tadeusz Siejak), inni gdzieś mi zniknęli z horyzontu (np. Zyta Rudzka, Zdzichu Smektała, Marek Sołtysik czy Józek Łoziński), prerię tratują nowe, młode bizonki, i to wszystko jest naturalne. Ale postać Henryka Berezy wciąż nad moim i trochę młodszym pokoleniem trzyma swój patronat. Dlatego ładnie się stało, że dwa wcześniejsze numery „eleWatora” poświęcone były Berezie i Janowi Drzeżdżonowi – prozaikowi, któremu Henryk też niezwykle pomógł w nagłośnieniu jego talentu.
No dobrze… Niech się ten „eleWator” kontynuuje, niech „berezuje” nam tę coraz bardziej nieokiełznaną przestrzeń literacką, w której wciąż tak wiele nowego się dzieje…