Stadnina Augiasza
Wpis dodano: 28 listopada 2013
Stan naszej wiedzy dotyczy także stanu naszej niewiedzy. Co mam na myśli? To otóż, że im więcej wiemy, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że nie wszystko wiemy. Tylko ignoranci nie wiedzą, że nie wiedzą.
Im dłużej zajmuję się literaturą, tym bardziej uważam się za ignoranta. Wiem, że nie ogarniam wszystkiego, co się od wielu lat dzieje w polskiej literaturze współczesnej. Za dużo wydawców, za dużo autorów, za dużo książek, za dużo portali, za dużo grup literackich, gildii, konkursów, pisemek, imprez, dyskusji, sporów… I w ogóle tych pięter w gmachu literatury – począwszy od amatorskiego, a skończywszy na akademickim.
I to jest sytuacja wspaniała, tyle, że właśnie nie do ogarnięcia. Pisząc, że „za dużo” tego wszystkiego, bynajmniej nie sugeruję, że powinno być mniej. Zastanawiam się tylko, jak to ogarnąć. Odpowiedź jest jedna: nie da się!
Istnieje stare powiedzonko, że od nadmiaru głowa nie boli. Toteż mnie nie boli, ale jednak z lekka ćmi. Bo wiem, że nie wiem o czymś, o czym powinienem wiedzieć, że nie czytałem czegoś, co koniecznie winienem przeczytać.
Dawnymi laty było z tym łatwiej. Książek literackich wychodziło zdecydowanie mniej i zorientowanie się w skali ich wartości było bardziej możliwe. Drabina pewnych hierarchii i autorytetów pisarskich, połapanie się w szkołach, trendach, prądach, językach przychodziło nam łatwiej niż obecnie. Łatwiej było być krytykiem literackim. Choć i wtedy krytycy się specjalizowali. Ten był od poezji, ten od prozy, ten od teatru itd. Ukazywała się coroczna publikacja pt. „Rocznik literacki”, która podsumowywała kolejne roczne żniwa i plony w literaturze. Wtedy też nie mogła tego ogarnąć jedna osoba. „Rocznik” miał więc swoich specjalistów. Np. poezją zajmował się Ryszard Matuszewski, od prozy był Henryk Bereza itd. Już sama konieczność specjalizowania się w rodzajach literackich i wtedy, i dzisiaj świadczy, że krytyk nie zajmuje się „całą literaturą”. I to jest oczywiste; teraz jednak kłopot w tym, że np. ja – zainteresowany głównie poezją współczesną – nie mam żadnej szansy, żeby wiedzieć o niej wszystko. Nie jestem też pewny, czy dzisiaj wszystko o prozie wiedziałby Bereza, czy wiedzą o niej wszystko Wacław Sadkowski, Leszek Bugajski czy Janusz Termer…
Dawniej także prasa literacka porządkowała na bieżąco tezaurusy poezji, prozy, eseistyki. Miała moc opiniotwórczą. To wszystko po drodze gdzieś się rozmyło.
No, tak sobie marudzę, ale nie bez powodu. Coraz bardziej gnębi mnie przekonanie, że „nie mam rozeznania”. Oczywiście strata z tego niewielka. I tak najwyższym weryfikatorem wartości jest czas. To wszystko jednak ułoży się w jakąś sensowną drabinę.
Ostatnio zdołował mnie werdykt pierwszej edycji Nagrody Literackiej im. Wisławy Szymborskiej. Przeczytałem listę książek zgłoszonych do nagrody, a potem listę finalistów i laureatów, którą to listą byłem rozczarowany. Mój werdykt byłby inny. Ale to też nieistotne, ponieważ różnica gustów i preferencji jest czymś naturalnym w naszej branży. Widzę jednak, że to poszatkowanie odbioru literatury tworzy gildie wydające werdykty nie tyle uniwersalne, co niszowe. Wciąż np. nadziwić się nie mogę, dlaczego tak bokiem przemknął w opinii czytelników i krytyków wydany w roku 2010 tomik Natalii de Barbaro pt. Ciemnia (którą to autorkę zauważyły wszakże „Zeszyty Literackie”) i zrozumieć nie mogę, dlaczego aż tak przereklamowana jest np. poezja Justyny Bargielskiej. Rzecz jasna: w literaturze nigdy dwa plus dwa nie musi równać się cztery, więc może w ogóle w poprzednim zdaniu nie mam racji, ale wiecie przecież sami, że istnieją „mody” i mody, a jakiś cudowny samorodek może leżeć odłogiem gdzieś za miedzą. Wiem, na to nie ma rady… Takie dylematy powinni rozstrzygać autorytety. Ale czy są jeszcze autorytety?
Nic to! Literatura jest wieczna. Toczy się. I to w tym wszystkim najbardziej pokrzepiające. O literaturze można było kiedyś powiedzieć, że jest stajnią Augiasza; dzisiaj stała się stadniną, w której inwentarz jest nie do policzenia. Może i dobrze?