Rejtan czy histeryk?
Wpis dodano: 25 października 2013
22.X. na portalu www.pisarze.pl , z którym ja też jestem związany, poeta Andrzej Walter opublikował artykuł pt. „Muzo – jak być?”. Wszystko sugeruje , że jest to recenzja z tomu wywiadów Ryszarda Ulickiego pt. „Ludzie jak kamienie milowe”, ale po lekturze odnosi się wrażenie, że Walter szybko zapomniał, iż taką recenzję pisze. Ulicki posłużył jako pretekst do refrenu, który Walter śpiewa od dłuższego czasu. O czym ten refren? Ano o tym, jak obecne czasy są w Polsce nieprzyjazne literaturze, a polityka kulturalna państwa powoduje kulturalne schamienie społeczeństwa.
Takie rozumowanie jest – łagodnie mówiąc – przesadne. Po pierwsze, w kulturze polskiej dzieje się wiele ciekawych rzeczy i to nie mniej niż dawnymi czasy. Po drugie, prymat tzw. kultury masowej jest preferencją, która narastała od lat i ogarnęła cały świat euro-amerykański. Symptomy bardziej masowej „konsumpcji” kultury „niższej” nad tą „wyższą” nie są zresztą wynalazkiem XX czy XXI wieku i mają swoje korzenie we wcześniejszych epokach (wtedy tylko mówiło się o kulturze „salonowej” i „plebejskiej”). To zjawisko wydaje się naturalne i kasandryczne jego oceny na nic się tu zdadzą. Wiecie jak było w moim domu? Moja Mama wręcz pożerała książki. Tyle, że były to same czytadła, czyli literatura drugiego i trzeciego planu. I jakoś mi to nie zaszkodziło. Nigdy po tę literaturę nie sięgnąłem. Nie dałem się jej uwieść.
Trzeba powrócić do niemodnego pojęcia „elitarności”. Plebs (przepraszam za to staromodne, dziś nieeleganckie słowo) zawsze lepiej się bawił w tancbudach niż w filharmoniach. I tak zostanie po wieki wieków. Kwestia wykształcenia niewiele tu zmienia. Ono nie czyni z człowieka wyrafinowanego konsumenta kultury. Tzn. czynić może, ale tylko tych, którzy mają takie „skłonności”. I zawsze będzie tak, że tylko mała część czytelników z wypiekami na twarzy przeczyta „Ulissesa” Joyce’a, a większość zadowoli się monologiem Molly Bloom.
Owszem, inteligencja się „technokratyzuje”. Bo świat się technicyzuje i przez ten etap musi przebrnąć, żeby na nowo dorosnąć do „wartości duchowych”. Ta sinusoida przemienności pozytywizmu (pragmatyzmu) z romantyzmem została już dokładnie opisana. Aksjologia humanistyczna nie umiera, ona czeka na swoje kolejne wejście na scenę. Kiedy to nastąpi? Tego nikt nie wie, ale nastąpi!
Tym razem kolejna jeremiada Andrzeja Waltera skupia się na tym – cytuję – …dlaczego na wieczorkach autorskich (…) publiczności nie ma, albo jest jej coraz mniej? Hm, zapewne – odpowiem – z tych samych powodów, z których na jakieś spektakle teatralne nie można dostać biletów, bo zostały wyprzedane, a na innych sala ma sporo foteli pustych. Spotkań autorskich w Polsce jest bez liku i różne syndromy (łącznie z pogodą) decydują o ich powodzeniu i niepowodzeniu. Widuję sale (nie tylko jako autor, ale też jako słuchacz) na ogół wypełnione publicznością. A gdyby na moje spotkanie przyszło troje czytelników, nie odwołałbym go, tylko dałbym z siebie tyle, co przy pełnej sali. Jest rzeczą naturalną, że wiele powodów decyduje o frekwencji na różnego typu wydarzeniach, spotkaniach, eventach… Akurat spotkania autorskie w Polsce są popularne, częste i zazwyczaj mające swoją publiczność, więc demonizowanie zdarzeń nieudanych nie zmienia tego obrazu. Walter nie po raz pierwszy naciąga swoje tezy i dramatyzuje je „na zamówienie” z góry oczywistej dla siebie pointy.
Sporo w bogatej argumentacji Waltera pretensji nieuzasadnionych. Ot – dla przykładu: …to samo w hurtowni księgarskiej – Za poezję dziękujemy! Nie weźmiemy tych książek. Nawet w komis. Niestety, trzeba przyjąć do racjonalnej wiadomości, że tomiki poetyckie, jeśli nie są opatrzone znanymi nazwiskami, kiepsko się sprzedają. Ciekawe, czy Andrzej Walter, gdyby był właścicielem jakiegoś sklepiku, brałby z hurtowni towar, który nie ma zbytu? Łatwo głosić piękne idee na cudzy koszt, jak widzimy. To jest takie myślenie: my mamy pisać, wydawać, a wszyscy wokół nas mają brać na siebie misję upowszechnienia z tym związaną. Od państwa po prywatną hurtownię i prywatną księgarnię. Już nie mówię o fakcie, że znam księgarnie pełne poezji. Ot, np. Księgarnia Prusa na warszawskim Krakowskim Przedmieściu. A że jest ich za mało, to logika tzw. gospodarki rynkowej. Czasy poprzedniej gospodarki minęły. W zamian pozyskaliśmy megaksięgarnię – jest nią Internet! Tam każdy może kupić taką książkę, jaką chce – i to bez wychodzenia z domu.
W innym miejscu Walter wykorzystuje ładny cytat ze Śliwonika opisującego swoje świetne lektury i– ni stąd, ni z owąd –poleca go jakimś poetkom: Mała rada dla kilku „zaprzyjaźnionych” poetek. Nie nosić nosków wyżej niż: góry i chmury oraz inne … kocury. No, wszyscy są tutaj strofowani – system, rynek, elity, bibliotekarki i zarozumiałe poetki. Walter żyje w jakimś horrendalnym piekle. Cierpi za miliony. Gdzie się nie ruszy, tam ciemno i straszno! Pomieszanie z poplątaniem – logorea frustracji.
Jednak za wyjątkowe kuriozum artykułu Waltera uznałem wywód następujący: Kiedy jechałem przez Warszawę podczas trwającej Nocy Poetów widziałem zapełnione szczelnie parkingi centrów handlowych. Dzikie tłumy klasy średniej (i nie tylko) tak właśnie spędzają wolny czas. A gdzieś tam, w zapomnianej przez czas i ludzkość salce poeta stoi przy mikrofonie. Mówi wiersz. Wykrwawia się swoją prawdą.
No! Kabaret! Ten wykrwawiający się poeta i ten bezduszny tłum (dziki!), który zamiast być na jego spotkaniu, w tym samym czasie biega po handlowych galeriach. No taaaak… Czas i ludzkość (podkreślam: ludzkość!) muszą w tej sytuacji wyrzucić poetę poza swoje burty! Ech, żyć się nie chce!
Andrzeju, te tłumy na spotkaniach autorskich już widzieliśmy. Za czasów Breżniewa wypełniały one stadiony i słuchały Jewtuszenki. To se ale ne vrati. Wtedy kultura była ersatzem, dobrem pośród głodu wszelkich innych dóbr. Od kiedy one się pojawiły, literatura stadiony opuściła. Kibiców poetyckich zastąpili kibice piłkarscy. A kultura została tylko przy tych odbiorcach, którym jest niezbędna. Czyli wszystko powróciło na swoje właściwe miejsce.
Czy Walter zupełnie nie ma racji? Czy bredzi? Nie! Tylko analizy, jakie od długiego czasu przeprowadza powinny być zracjonalizowane i pisane raczej językiem „socjologii kulturoznawczej”, a nie emocjonalnymi jeremiadami. Walter jak Rejtan rozdziera koszulę na własnej piersi, tylko nie czuje, że przypomina to bardziej parodię Rejtana niż poważny głos w obronie kultury.
I jeszcze jedno: Andrzeju, nie pytaj Muzy jak być? Po prostu bądź! Tak jak to robisz. Bo przecież jesteś, piszesz, publikujesz, jeździsz na imprezy literackie, bierzesz udział w życiu literackim. Wiem, ono Cię nie zadowala. Ale jako oskarżyciel trzymaj się bardziej faktów i realiów niż emocji i demagogicznej argumentacji.