Generacje, generacje…
Wpis dodano: 19 września 2013
Przeczytałem swoje tomiki wydane w ostatnich latach, żeby zobaczyć, czy to wszystko ma sens. No, bez wątpienia sens jakiś ma, ale to pociecha niewielka. Uświadamiam sobie coraz mocniej, jaki zaczynam być staroświecki. Języki, poetyki, dykcje pędzą do przodu w ostatnich latach jak oszalałe, nowym rocznikom autorów trzeba przyznać, że wnoszą do poezji nowy język, szukają „innej ekspresji”, przemieszczają poezję w inne rewiry, formy i formuły. To proces nie tylko oczywisty, ale i pożądany. Oczywiście różnie z tym bywa; w tym zalewie poezjowania większość to autorzy przeciętni (co naturalne), ale też nie zaryzykowałbym twierdzenia, że prawdziwych talentów mało. Ta czołówka debiutująca w ostatniej dekadzie to co najmniej kilkadziesiąt piór. A wciąż pojawiają się nowi.
Zadaję sobie słynne pytanie Krzysztofa Karaska: „co ja tu robię”?
Ale spoko! Wszystko jest zgodne „z normą”. Nie sądzę, byśmy my, starsi autorzy, musieli uganiać się za nowym językiem jak dawniej za spódniczkami. Pisałem już wielokrotnie: na którymś przystanku estetyki trzeba w końcu wysiąść. I po prostu zostać przy swoim, nie uprawiając kameleonowej ekwilibrystyki. W ogóle lepiej mieć swój jeden, rozpoznawalny język niż wiele nowych. To zresztą najtrudniejsza sprawa – ta rozpoznawalność, ale właśnie ona decyduje o wyrazistości i osobności naszego języka.
Tylko czy jesteśmy w ogóle jeszcze potrzebni? Młode bizonki pędzą do przodu, my zamykamy się w rezerwatach i powoli zdychamy… Znalazłem jednak pewne pocieszenie. Niemal w każdym mieście mamy nowe domy, pełne stali i szkła, nowoczesne dekoracje infrastruktury, nową panoramę stylu i estetyki… A między tym wszystkim jakieś stare kamieniczki, dawne wille, obiekty minionego czasu. Ich burzenie byłoby wandalizmem. Więc może to nasza szansa?
Problem w tym, że jeszcze do niedawna była jakaś ciągłość pokoleniowa, a dzisiaj zaostrzają się cezury. Z drugiej jednak strony to też zjawisko znane. Wyobrażam sobie jakim na przykład szokiem musiało być pojawienie się Pierwszej Awangardy po rozpasanym okresie Młodej Polski. Ładna nazwa: młoda Polska! Tylko przypomnijcie sobie, jak i ona szybko się zestarzała.
Żadne to pocieszenie, jednak wiem, że czując się coraz bardziej starym wobec nowych trendów mogę jeszcze dożyć chwili, kiedy to one zaczną odchodzić do lamusa, gdy przyjdą kolejni nowi poeci.
A więc wszystko jest tak jak zawsze. Mam jedną przewagę: ja o tym wiem, młodzi jeszcze nie. I oby dowiedzieli się jak najpóźniej.