Jeszcze o „faustach”…
Wpis dodano: 23 sierpnia 2013
Ukazał się nr 7-9/2013 koszalińskiego „Miesięcznika”, który mnie sympatycznie zaskoczył. W nim sporo o mnie – obszerna relacja Izabeli Nowak z mojego spotkania autorskiego (23.05.) w koszalińskim Teatrze „Dialog” oraz szkic Anny Łozowskiej-Patynowskiej poświęcony mojemu tomikowi „Ja, Faust”. Ta książka miała sporą i dobrą recepcję, jednak tekst Pani Patynowskiej jest zapewne najbardziej wnikliwy pośród dotychczasowych. Dlatego pozwalam sobie – za zgodą Autorki – zaprezentować go poniżej.
Faust w niebie, piekle i czyśćcu
Świetną realizację mitu faustowskiego przedstawił Leszek Żuliński, współpracownik kołobrzeskiej „Latarni Morskiej”, w zbiorze poezji pt. „Ja. Faust”. Stwierdzam to nie przypadkiem, ale po długich lekturach „Tragicznej historii Doktor Faustusa” Marlowe’a, „Fausta” Goethego czy „Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa. Trwanie mitu podkreśla poeta słowami „Myth must go on” i tego mocno się trzyma. Żuliński nie tylko doskonale interpretuje poprzedników, bo udaje mu się wydobyć z tych tekstów ich kwintesencję, ale także prowadzi ciekawą grę intertekstualną, bo za nawiązaniami do tych utworów podążają kolejne. Niewiarygodna pojemność sensów w tomiku sprawia, że nie jesteśmy w stanie wykryć po pierwszym czytaniu wszystkich problemów, o których poeta pisze. Skazani jesteśmy zatem na kolejne czytanie, w którym mamy znów zmierzyć się z dylematem tego samego rodzaju i tak w nieskończoność. I to właśnie punkt dojścia Żulińskiego, nieskończoność („moją secesję zakłóca nie nadmiar baroku / lecz jego niedosyt” czy „Ślad jest najważniejszy, / po nim pójdą inni”). Każdy tekst poprzedza tekst następny, który nie ma końca. Faust opowiada Fausta, stając się Faustem innym, kolejnym. We wspomnianej formule gry możemy odnaleźć cały jego światopogląd. Faust to drugi Pan Cogito, który prowadzi wieczną polemikę ze światem istniejących tekstów. Ale tomik to monolog nie jednego Fausta, ale Faustów wielu. To dialog Faustów, którzy znajdują się wewnątrz bohatera litycznego wykreowanego przez poetę. Faust Żulińskiego to także Faust, który oddycha we mnie, we mnie czytelniku, i rozmawia z innym Faustem, majaczy i mdleje, budzi się i odczuwa dręczący go niepokój. Utajone życie Fausta to istnienie w letargu, to trwanie w zawieszeniu, to próba łapania się pojawiających się i mieniących przed jego oczami rzeczy.
Nie tylko osadzenie zbioru wierszy w literackim kontekście jest dla czytelnika najważniejsze. W wierszu „Faust pisze do Mefistofelesa” pojawia się rysa autobiograficzna: „oszczędź proszę Leszka Ż.”, która implikuje związek między poetą i Faustem. Zatem hipotezy są dwie, albo Żuliński może zostać utożsamiony z Faustem, i wtedy odczytamy tomik jako opowieść autobiograficzną, na co wskazuje tytuł zbioru „Ja. Faust”, albo tego nie zrobimy, co jest bardziej prawdopodobne. Żuliński odświeża mit faustowski, powołuje do życia bohatera lirycznego, który nazywa się Faust, oddając mu głos i to on sam, a nie Żuliński, odsłania przed nami swój światopogląd, to on prosi o ocalenie Leszka Ż. (mając na myśli Leszka Żulińskiego, ale również każdego innego, którego nazwisko zaczyna się od tej litery). Faust nie jest Leszkiem Żulińskim, ale Leszek Żuliński może być Faustem. Faust, który ma przed sobą perspektywę ziszczającego się piekła, mówi, „piekła są liczne”. Zatem takich Faustów jest wielu.
Poezja Żulińskiego to nieskończone drążenie, przeszukiwanie człowieka, dramatyczne poszukiwanie człowieczeństwa w sobie. To jednocześnie ustawianie człowieka w relacji z drugim człowiekiem. Szperanie w seksualności mężczyzny i kobiety jest odnajdywaniem nieskończoności, w której jest zanurzony człowiek. Żuliński tropi ślady nowego Fausta, który stałby się wypadkową ludzkich wad i słabości i próbuje mu pomóc. Według niego człowiek faustyczny cierpi na nieuchronną chorobę „genetyczną” zwaną „tumor fausti, czyli syndrom przemijania”. Choroba ta, bliżej niesprecyzowana przez podmiot liryczny wierszy, to w efekcie lęk przed ‘ja’, które skazane jest na istnienie, to lęk przed byciem Faustem, który ukryty jest gdzieś w nas, w naszych trzewiach, między mózgiem, sercem i wątrobą, na co wskazuje sekcja przeprowadzona przez doktora Tulpa w „Epilogu”.
Jak wynika z powyższego, bardzo ważna jest dla artysty formuła szukania. Faust Żulińskiego to, podobnie jak u Dantego, człowiek poszukujący, a może więcej, człowiek skazany na poszukiwanie prawdy, człowiek dotknięty dramatem kolejnych prób odnajdywania samego siebie. To poetycka tragedia człowieka, który pragnie odszukać właściwy klucz do zrozumienia otaczającego go nowoczesnego świata („Małgorzata.doc”, „Myth must go on”). To również próba ożywienia mitu, który żyje w nas. Postać tego Fausta to lustro świata, epoki nowoczesnej, zatem Faust musi być taki, jaka jest nasza rzeczywistość: „W niedorzeczności mych dorzeczy / nic już nie płynie, tylko skrzeczy”. Dramatycznie wydawane resztki dźwięków to echa zużywanej religijności. W wierszu „Mistrz pisze do Fausta” widzimy osłabionego, zużytego Fausta, który nie jest w stanie walczyć ze światem („w świecie Wielkiego Zła każda próba powrotu / jest jak posypywanie ran solą”). Jest to Faust, który nie chce być Faustem. To Faust w wydaniu Bułhakowa, którego przedstawia Żuliński jako drugiego Piłata („ja umywam ręce”). Jest on odpowiednikiem Piłata, gdyż, nie jest zły z natury, ale stchórzył, był zbyt słaby, aby przeciwstawić się światu. Faustem jest także Jeszua i jest nim Mistrz (Mistrz to także pomniejszony wariant Jeszui). Mistrz zadaje pytanie o istnienie zła w świecie. Poprzez wprowadzenie czytelnika w świat Bułhakowa, udaje się także Żulińskiemu ponowić pytanie o sposób istnienia sakralności. Zatem pyta poeta, co się stało z religijnością, i odpowiada, nie religia, ale moralność jest tu wysunięta na plan pierwszy. Na moralności ma być zbudowany świat („gdyby nie ona, utrąciłbym resztki wiary”). Zatem proponuje artysta mówić innym językiem niż religijny, ale nie odchodzić od Absolutu (por. „Moja Małgorzata” napisana w formie litanii). Poprzez użycie formuły sacrum Żuliński nie tylko potępia schematyczność, ale na gruncie rozbitej formuły buduje amalgamat, obok mitu Fausta pojawia się mit Małgorzaty, kobiety, która ocala, siły, która buduje wewnętrznie. W takim wymiarze nie jest to jedynie opowieść o Fauście, ale także o Małgorzacie, bez której Faust by nie istniał, nie byłby realny, nic by nie znaczył. Bo Małgorzata obdarza go tym znaczeniem, które dawno już utracił. Jest to Małgorzata, która, paradoksalnie, już nie istnieje. Mamy tu już nie jednego człowieka, ale dwoje, a właściwie ich relację. Małgorzata jest lustrem, w którym można się przejrzeć, jest odbiciem Fausta. W tym momencie pojawia się problem inicjacji, który nie musi dotyczyć wyłącznie inicjacji seksualnej. Erotyka, a właściwie perwersja, która jest podstawą tego tomiku, dotyczy nie tylko sfery seksualnej człowieka. Obsceniczne przedstawienie dokonuje odsłonięcia ludzkiej duszy. Ale jest to obwarowane szukaniem, które nigdy nie przyniesie bohaterowi ukojenia, zaspokojenia, stąd częste skojarzenia seksualne, które nie dają mu się nasycić. Tam, gdzie napotykamy na drugiego człowieka, na jego ciało i jego świadomość, tam rodzi się etyka. U Żulińskiego nie istnieje dobro i zło, granica między nimi uległa zatarciu, podobnie jak upłynniła się kategoria seksualności, nie wiadomo, co jest tematem tabu, a co nim być nie musi.
Żuliński posługuje się formułą otwartą, dokonuje fragmentaryzacji tekstu, odchodząc od linii ciągłej. Im dalej brniemy w tekst, im głębiej „grzebiemy” w tomiku „Ja Faust”, tym bardziej zbliżamy się do kolejnych kręgów piekła („Piekłem Małgorzaty była cielesność Fausta / niebem Fausta była cielesność Małgorzaty, / pomiędzy jednym a drugim nie było żadnej różnicy”). Wydaje się, że wędrówka Fausta, który, tak jak Dante, decyduje się na wejście w głąb nieznanego i niepojętego, to pochód ku poznaniu siebie, swojego własnego piekła, swoich słabości. Można powiedzieć, że tom „Ja. Faust” osnuty jest na opowieści o dantejskiej podróży do trzech stanów ludzkiej duszy, do nieba, czyśćca i piekła. Te stany są zsynchronizowane z poszczególnymi etapami życia człowieka, młodzieńczej fascynacji ciałem, dojrzałej miłości, starości i przemijania, aż w końcu śmierci. Dlatego zbiór poezji artysta otwiera antyfoną do Małgorzaty, by przejść potem do niebiańskiego uniesienia dwóch złączonych ze sobą ciał, a następnie rozpoczyna rekonesans dotychczasowego życia Fausta w postaci konfrontacji z samym sobą. Dlatego Faust pisze listy-wiersze, przysyła swoje myśli, dzieli się nimi i oczekuje rad od innych, nieistniejących realnie postaci literackich bądź ludzi sztuki. I to jest właśnie jego czyściec. Natomiast wkraczanie do piekła poprzedzone jest serią iluzji („Małgorzaty nie ma, ona mi się zdaje”). Małgorzata odżywa w Fauście, który cierpi z powodu jej nieistnienia („Kiedy Małgorzata ma łzy w oczach, widząc moje wzruszenie, / są to wyłącznie moje łzy, które chciałbym zobaczyć”). I tu rodzi się w Fauście przeczucie ciążącego nad nim piekła. W końcu nadchodzi śmierć („Dobranoc Fauście, / niech ci będzie lekkość”). Faust powoli dosięga dna, wsiąka w czeluść (wiersz „Lepiej nie wierzyć”). Tylko spojrzenie w oczy kobiety pozwala ufać temu, że nie jest to ostateczność („Małgorzata? / Ona jest potrzebna, / żeby w to nie wierzyć”. Małgorzata nie ma zaślepiać, mydlić mu oczu, ale je otwierać. Na piekło skazał go pakt, podpisane cyrografu, które nastąpiło poprzez stworzoną przez siebie literaturę, wykreowaną fikcyjną strukturę świata, która prowokowała do powstania tego, co nie istnieje („wiersze pisane krwią”). Gdzie istnieje faustowskie piekło? Pisze Żuliński, „Piekła nie ma po śmierci, piekło jest na ziemi”. Piekłem jest życie. Zatem Faust pójdzie do piekła, by spotkać się tam z Dantem i Wergilim. Artysta, sztuka i dzieło są naznaczone cierpieniem, są poznaniem czegoś więcej niż codzienności, są magią, której Faust-sztukmistrz poszukuje, dlatego skazują go na piekło. Piekło jest zatem w nas. Jest to „tylko wielka niepojętość”, ogromna otchłań cierpienia, które otwiera się nad nami i na nas. Musimy zmierzyć się nie z problemami, ale z naszym przeżywaniem świata. Niebo jest ukryte pod warstwą piekła („niebo jest głębiej niż piekło”), dlatego trzeba przejść przez piekło, trzeba cierpieć, by wiedzieć w końcu, co to jest prawda. Trzeba zanurzyć się w cierpieniu i zostać pokąsanym przez własne zło, trzeba być zanegowanym przez świat, który się z nami nie zgadza, by zrozumieć, że to jest właśnie najlepsza droga do potwierdzenia istnienia samego siebie. Trzeba przekopać piekło świata, by odkopać ukryte w nim dno, wystające „złote runo” nieba. Dlatego „Faust istnieje wyłącznie jako tekst”, pisze Żuliński. Istniejemy w grze, która rozgrywa się ponad nami, jak u Goethego, w grze konwencji. Zatem poeta dostrzega problem fikcji w Fauście Goethego („Faust pisze do Goethego”) i ten fakt nie daje mu spokoju. Faust pisze o Małgorzacie „Zgódźmy się, że Jej nie ma / została wtrącona w rolę”. I jest to jednocześnie skarga i wyrzut o to, że stworzona w umyśle autora tekstu postać jest zbyt prawdziwa. Faust zdaje sobie sprawę, że on i Małgorzata są po prostu częścią mitu i że „nie można odwrócić porządku, nie trzeba”. Mówi dalej bohater liryczny: „jesteśmy tu, by pilnować kodu, by sycić przeznaczenie (…) ale i ból”. Najistotniejszą wartością, i dla Goethego, i Żulińskiego, było właśnie cierpienie, coś co odsłaniało prawdę, znosiło granicę między dobrem a złem.
Problem, który odświeża Faust Żulińskiego to kwestia losu, zdefiniowania odgórnego człowieka. Kto zna dobrze tekst Goethego zauważy, że jest to wyraźne nawiązanie do dwóch prologów pierwszej części tego dramatu, Prologu w teatrze i Prologu w niebie. O ile Goethe dokonał tu rozbicia konwencji klasycznego ujęcia świata jako teatru oraz tragedii klasycznej i jednocześnie zanegował możliwość poddania tekstu pod rozwagę jako zwyczajnej historii pewnego romansu, kierując nasze rozważania na inny tor, a także zwrócił uwagę na to, że każdy z nas pisze własną księgę, że zadaniem każdego z nas jest podjęcie próby skonfrontowania się z własną innością, o tyle Żuliński wcale tego nie kwestionuje, powiada tylko, że Goethe wcale nie rozwiązał żadnego problemu, ale ten problem pozostawił wielokrotnie otwarty. Świat jest otwarty tylko dla tych, którzy chcą go otworzyć. I tych, którzy otwierają samych siebie. Świat się przed nami otwiera, ale to my sami decydujemy o otwarciu jednych ksiąg i porzuceniu innych ksiąg mądrościowych świata. To my sami podejmujemy decyzję, co nas pochłonie, a co pozostawi w spokoju. Widzimy zatem człowieka, który definiuje się jako Faust, istotę otoczoną przez wielość sprzecznych pojęć, z którego to nadmiaru ma ona nauczyć się korzystać i dzięki temu uczynić siebie sobą. Żuliński pisze nową historię antropologiczną nowoczesności, pisze, bo w wiecznym pisaniu i czytaniu odnajdujemy prawdę o człowieku. Dlatego „Faust istnieje wyłącznie jako tekst”, zaznacza autor zbioru. A Małgorzata jest takim samym tekstem jak Faust, tekstem, który poszukuje sam siebie. Tekst jest człowiekiem, który się pisze samodzielnie bądź który jest pisany („jak dotknąć jej mrugnięciem fraszki, / rozgrzać patosem dytyrambu, / połaskotać oksymoronem tej słodkiej goryczy, / którą czuję w trzewiach pożądania?”). Człowiek jest tekstem, księgą, która skrywa w sobie nieznane, dlatego jedyne co można z człowiekiem uczynić, to go czytać, jak bohater liryczny („Czytam cię, Małgorzato, wszystkimi palcami”; „Między Faustem a Małgorzatą / wiersze zaczynały się tam, / gdzie kończyła się rozmowa.”). O ile Faust to u Żulińskiego świat prywatny, o tyle Małgorzata to prawdziwy świat, który otwiera się na człowieka i powoduje równocześnie jego otwarcie.
Według poety, tekst wychodzi poza swoje ramy („Szkic do dramatu”), nie mieści się w sobie i dziwi się temu, że przerósł sam siebie. Tekst jest tekstem tylko wtedy, gdy nie jest w stanie siebie ogarnąć, doświadczyć swoich granic. Jest tekstem także w sytuacji, gdy dążąc do odnalezienia siebie, powtarza tę czynność w nieskończoność. Wtedy tekst jest prawdziwy, gdy zapowiada stanie się siebie, gdy jest świadomy swojego wzrastania, ale i własnej kruchości. Tekst to dla Żulińskiego człowiek. To tekst napisany, który się pisze.
Anna Łozowska-Patynowska