Rozwój czy stagnacja?
Wpis dodano: 12 czerwca 2013
Zastanawiam się, czy dałoby się policzyć, ile w Polsce corocznie odbywa się imprez literackich, konkursów literackich i spotkań autorskich. I ile corocznie książek z zakresu literatury pięknej (proza i poezja) się ukazuje? Być może gdzieś takie statystyki istnieją, ale wątpię. Wątpię dlatego, że nie idzie mi wyłącznie o tzw. imprezy centralne, ale także te wojewódzkie, powiatowe, gminne, miejskie i małomiasteczkowe.
Sądzę, że gdyby to skrupulatnie policzyć – bylibyśmy zdumieni. Ja nie jestem w stanie podać nawet liczb orientacyjnych, ale dlaczego sądzę, że tak tego wiele? Ano dlatego, że sam znam całą masę, a wiecznie dowiaduję się o czymś, o czym nie słyszałem. I wiem, że o większości w ogóle nie słyszałem. I wiem, że niemal każdego dnia gdzieś tam prezentują się przed publicznością na przykład poeci; że spotykają się na swoich posiadach grupy literackie, że jakiś pisarz czyta w powiatowej szkole swoje utwory.
Wiele tego typu zdarzeń ma charakter bezbudżetowy. Inne są finansowane z budżetów władz lokalnych, domów kultury, bibliotek itp. Wydatki samego Ministerstwa Kultury na te konkretnie cele nie odzwierciedlają wysokości wydatków na kulturę w ogóle, bowiem budżet centralny uzupełnia wprawdzie budżety lokalne, ale one mają też własne dochody i same nimi dysponują.
Tzw. życie literackie nie jest więc kroplą wody na pustyni. Wręcz przeciwnie. Zwiększyła się też zdecydowanie aktywność organizatorska ludzi, którzy sami coś na tej niwie wymyślają i organizują, nie oglądając się na żadną pomoc. Tacy np. są Państwo Żarscy ze Śliwiczek koło Tucholi, którzy potrafią w swoim domu organizować nawet warsztaty poetyckie. Podobnych przypadków znam coraz więcej.
Mówi się, w kontekście życia literackiego, o niszy. I słusznie, bo jest to nisza. Tzw. kultura masowa zdominowała „rynek”. Ale czy literatura kiedykolwiek dominowała? Bywało, że w ważnych momentach historycznych kształtowała postawy i krzepiła. Taką wiedzę wynosimy ze szkół, lecz w realu zawsze było inaczej. Nie mówiąc, że problem analfabetyzmu rozwiązywano jeszcze w latach powojennych. I pamiętajmy, że „inteligencja kulturalna” to w każdym kraju mniejszość. a w dekadach powojennych rozwijała się szczególnie „inteligencja techniczna”, której wkład w rozwój cywilizacji był i jest ogromny.
Czy cywilizacja humanistyczna musi przegrywać z techniczną? Zawsze przegrywała, teraz może szczególnie, ale jednak pamiętajmy, że przełamała mateczniki kultury dworskiej i jakoś pod strzechy trafiać zaczęła.
Sytuacja wydaje mi się zdrowa, normalna. Nie marzę o „społeczeństwie literackim”. Marzę o „społeczeństwie inteligentnym”, a ta kategoria ma wiele swoich osobnych odmian, czasami arcyciekawych. Tak czy owak nie narzekajmy zbytnio i po prostu róbmy swoje – każdy, co może i co lubi. Dzisiaj podstawowym problemem polskim nie jest kondycja literatury, tylko kondycja polityki, która wiele nam psuje. Na szczęście to powiatowe, miasteczkowe i wszędobylskie życie kulturalne i czyni swoją powinność.