Zazdroszczę Lemowi…
Wpis dodano: 5 maja 2012
Na jednym z portali przeczytałem urocze zdanko Oscara Wilde’a: Nigdy nie czytam książki, o której mam napisać. Tak łatwo się zasugerować. Pyszny bon mot – nieprawdaż?
Oczywiście nie wyobrażam sobie krytyka, który ośmieliłby się tę myśl wprowadzić w czyn. Ale coś jest na rzeczy. Recenzenci – zdarza się – czytają książki powierzchownie albo na skróty. Bywa, że czytają bez zrozumienia. Bywa, że mimo tego, co przeczytają, to i tak „wiedzą swoje” i to „swoje” wypisują, nie oglądając się na rzeczywiste wartości książki. Są i tacy, którzy wiedzą z góry, co mają napisać. Nie sadzę, aby zdarzało się to często, ale zapewne się zdarza.
To już lepiej chyba powtórzyć to, co wymyślił i zrealizował Stanisław Lem. Otóż w roku 1971 wydał on książkę pt. Doskonała próżnia. Był to zbiór recenzji, ale osobliwy: recenzji z książek nieistniejących. Tak, tak – Lem wymyślił sobie te książki, których nikt nigdy nie napisał, i ze śmiertelną powagą popełnił z nich recenzje.
Ale Lem nie był satyrykiem i dla hecy czegoś takiego by nie zrobił. Zamysł był poważny: ten wybitny pisarz i intelektualista miał wiele problemów do omówienia. Ubrał te problemy, wywołał je pod pretekstem gotowych, już istniejących książek. Zastosował więc arcyciekawy chwyt warsztatowy. Wymyślił formułę „recenzowania” frapujących go problemów i „sprzedania ich” w ten właśnie osobliwy sposób.
Ach, jak ja zazdroszczę Lemowi tego pomysłu. Mógłbym na przykład napisać książkę o współczesnej poezji, wymyślając ją, tę poezję, pod konkretne tezy i zamiary, i nawet sam ze sobą się kłócić w takich recenzjach…
Tak czy owak: każda recenzja, choćby była bardzo profesjonalna, jest subiektywna. Ale to chyba dobrze? Bo co to znaczy „obiektywna ocena”? Obiektywna może być ekspertyza i wszystkie inne pomiary czy analizy, wykonane za pomocą narzędzi specjalnie temu służących. Narzędziem krytyka są zaś także jego przekonania, gusty i emocje.